niedziela, 30 sierpnia 2015

Hiszpania - kraj spełnionych obietnic, czy odległość przybliża?

Zawsze chciałam się uczyć hiszpańskiego. Lubię takie niestandardowe języki. Chciałam, ale nie bardzo idzie z uczeniem się, bo doba to dla mnie za mało. Stanowczo za mało. Praca na dwóch etatach. Jedna praca 8 godzinna, druga ile da się wykroić. Kosztem zdrowia, snu i wątpliwej urody, bo czasem wyglądam jak zombi.
Skąd Hiszpania w blogu?
Nie mam śmiałości jeszcze twierdzić w 100% pewności, ale narodziła się nadzieja, że coś będzie.
W Polsce poznałam przyjaciela, trochę po drodze skrzywiła mi (nam) ta przyjaźń, Nie poszła nam ta znajomość. Kilka gorzkich słów, ciętych ripost i buuum nie ma.
Wiele miesięcy zapominania i trwania w uporze, zarówno z jednej, jak i drugiej strony.
Mimo braku złych myśli o sobie nawzajem (nawet nie mogę napisać, mam nadzieję, bo mam pewność, że zła myśl o mnie, mnie nie dotknęła).
Potem zapominanie, coraz bardziej nie wymuszone, coraz bardziej naturalne.
Tylko od czasu do czasu - iskra przypomnienia, szybko stłamszona niepamięcią.
Do czasu.
Kolejna próba porozumienia (przyznaję, wyciągałam rękę - spotkała mnie cisza).
Ale w końcu, jak napisane "nie siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem" (Mt 18:22). Nie liczyłam, ale słowo "tęsknię" zadziałało.
Przyszedł mail. Od przyjaciela, który mieszka teraz w Hiszpanii. Chociaż nie wiem, czy mogę nazywać go przyjacielem, bo te zaufanie, naruszone nieco, bardziej ze strachem słowo przyjaciel używane, z niepewnością i może nie ze wzajemnością?
W Polsce nie było kontaktu, w Hiszpanii coś drgnęło.
Im dalej, tym łatwiej? Tym mniejsze obawy?
Przyjaźń na pogadanie, na pocieszenie czasem, na radość zawsze.
Na zreperowanie wspólnie lampki jeszcze może kiedyś?
Może się uda?
Jak nie - to tak miało być.
A może kiedyś jeszcze tradycyjna kartka z Hiszpanii.
Ot tak, po przyjacielsku

1 komentarz: