Moje powieści, opowiadania i pomysły

Zawsze mnie ciągnęło do pisania
jednak coś mnie hamowało
mówiło, nie dasz rady, zaczniesz a co potem?
Jednak udało się. Napisałam, wydane w postaci ebooka. Jednak wszyscy co czytali fragmenty, domagają się papierowej
I to jedno z moich marzeń, papierowa wersja Piękna kobiety
Poniżej fragment powieści
ale najpierw link do księgarni ebookowej
http://ebookpoint.pl/ksiazki/piekno-kobiety-justyna-nosorowska,e_0801.htm#format/e



Przedmowa

Początkowo główną bohaterką powieści miała być Ewa. Pozostałe osoby jednak wymknęły się spod mojej kontroli i zaczęły żyć swoim życiem. Mieć własne przemyślenia i przygody. Także poznajcie pozostałe bohaterki. Oto Natalia, Stanisława, Kasia, Nicolle.
Każda z nich jest inna, lecz i taka sama.
Każda widzi świat ze swojej strony.


Każda z nich jest na swój sposób piękna.

- Mam tego dosyć!!
Z tą myślą powitała kolejny dzień. Codziennie od dwóch miesięcy budziła się z tym samym przeświadczeniem. Popatrzyła na stojący budzik, który od paru dobrych minut piszczał niemiłosiernie.
Nienawidzę tego budzika! Nienawidzę swojego życia. Nienawidzę tego mieszkania!
Najwyraźniej nie była dziś w nastroju. Wczoraj miało być tak pięknie. Kolacja przy świecach, czerwone wino. W planach wszystko wychodziło idealnie. Jednak wybitny brak talentu kulinarnego spowodował kolejną lawinę nieszczęść. Tak pięknie wyglądały na zdjęciu szparagi zapiekane pod beszamelem z szynką. Jedyne, co się zgadzało, to fakt, że były tam... szparagi. Rozgotowane warzywa, które wyglądały i smakowały jak rozklepany kapeć. O szynce zapomniała. W desperacji sięgnęła po kiełbasę. Sos beszamelowy – kompletna plajta. Wino, jak stwierdził Igor, kompletnie niedobrane. Może to prawda. Jak powiedziała Iwona, słodkie wino nie pasuje do szparagów. Skąd miała to wiedzieć? Przecież ona nie pije wina. Przynajmniej nie piła do wczoraj. Kiedy po ostrej sprzeczce Igor, wbrew jej oczekiwaniom, nie został na noc, w samotności wypiła dwie butelki słodkiego wina pod kiełbasę, która jako jedyna nadawała się do zjedzenia.
Zasnęła tam gdzie siedziała. I teraz ten cholerny budzik. Sięgnęła ręką, żeby go wyłączyć. Jednak źle wymierzyła odległość. Z wielkim hukiem spadła z łóżka, co tylko spotęgowało ból głowy. O rany!! Nigdy więcej nie wezmę do ust alkoholu. Nie wiedziała, że tak bardzo będzie cierpiała. To było gorsze niż odejście Igora. Tak, o wiele gorsze. Chyba już gorzej być nie może.
A jednak może… Do zamroczonej Ewy dotarł nowy dźwięk. Mocny, natarczywy i stanowczo za głośny. Dziewczyna nie wiedziała, że tak głośno dzwoni jej telefon. Co za licho dobija się o tej porze? A może to Igor? Może chce ją przeprosić? Powiedzieć, że w życiu nie jadł tak pysznych szparagów i nie pił tak pysznego wina? Zerwała się do telefonu. Oj! Stanowczo za szybka była ta akcja. Zatoczyła się i ściągnęła telefon na podłogę.
- Halo! Halo! Krzyczała do telefonu. Jednak daremnie. Połączenie zostało przerwane.
Powlokła się do łazienki starając się nie patrzeć na resztki zimnego jedzenia na stole. Popatrzyła na siebie w lusterku.
O rany!!! Jak ja wyglądam?!
Z rozpaczą patrzyła na czerwony nos. Rozmazany tusz namalował na jej twarzy czarne krechy. Pomadka, która kosztowała majątek, bo była całuśna, mówiono, że nie ścierała się od pocałunków (niedane było jej tego sprawdzić) utworzyła oryginalny wzór na jej ustach. Włosy stały na wszystkie strony. Pociekły jej łzy. Nagle znów usłyszała dźwięk telefonu. Tak! To na pewno dzwoni Igor.
Muszę się szybko umyć! On nie może mnie takiej zobaczyć! Muszę być świeża i kwitnąca. Igor zawsze to podkreślał, że lubi takie kobiety. Sięgnęła po mleczko.
Co ja robię! Przecież nie zobaczy mnie przez telefon. Chyba zwariowałam.
Wybiegła z łazienki mało przy tym nie tracąc życia potykając się o leżącą na podłodze butelkę po winie. W ostatniej chwili dopadła telefonu.
- Halo! Z niepokojem powitała ciszę, ale nie… słyszy czyjś oddech.
- Halo! Igor? Kochany mój odezwij się! Nie gniewam się na ciebie. Kocham Cię! Halo!
Już straciła nadzieję. Nagle usłyszała speszony męski, obcy głos.
- Dzień dobry. Dzwonię z telekomunikacji. Sprawdzamy, czy Pani telefon jest sprawny. Ktoś zgłosił uszkodzenie linii.
Co? Ewa nic nie rozumiała. To przecież miał zadzwonić Igor. Kto zgłosił uszkodzenie? Kto to dzwoni?
- O Matko! Zrobiło jej się słabo. Co ja zrobiłam? Właśnie wyznałam miłość obcemu facetowi z telekomunikacji. Spłoszona odłożyła słuchawkę. Już nigdy w życiu nie odbiorę telefonu. Co za cholerny dzień. Co za straszny dzień, bardzo straszny. Zaraz! Jaki dzisiaj jest dzień? Och nie! Poniedziałek, najgorszy dzień w redakcji. Wszyscy w pieskich humorach po weekendzie. Która godzina? Już po 9.00?! Już dawno powinnam być w pracy!!! Naczelny mnie zabije! Dziś nie przeżyję jego wrzasków. Nie, moja głowa tego nie wytrzyma. Zaraz, zaraz spokojnie. Ewa spokojnie. Nie panikuj.
Uspokajała sama siebie. Hm.. Nie bardzo to działało. Wskazówki zegara niemiłosiernie przesuwały się do przodu.
Ewka, weź się w garść! Najpierw ukochana Celine Dion. Włożyła płytę do odtwarzacza. Tak, to stanowczo najlepsza piosenka. Rozległy się pierwsze dźwięki Titanica. Chwilę napawała się muzyką. Głos Celine zawsze działał na nią jak balsam na duszę.
Ok. Teraz łazienka i szybki zimny prysznic. Za chwilę przypominała już człowieka. No, może nie do końca. Stanowczo za mocno podpuchnięte oczy. Ale włosy już świeże i uczesane. Na szczęście farba orzechowy brąz jeszcze ciągle wyglądała świetnie na półdługich, falowanych włosach. Ta fryzura to wynik pracy niestrudzonej pani Basi, fryzjerki, która zawsze robiła cuda. W rzeczywistości Ewa miała włosy proste jak drut o bliżej nieokreślonym kolorze. Jakby ktoś się uparł można nazwać je ciemnym blondem. Najszybciej przypominały kolor polnej myszy. Na szczęście na drodze życia spotkała panią Basię. Szybki przegląd szafy. Kurcze, nie ma nic wyprasowanego. Nie wypada, żeby poszła do redakcji w dżinsach i koszuli po Igorze. Jako szanowana redaktorka pisząca felietony o podróżach i podróżnikach musi wyglądać profesjonalnie. Oj, znów zabolało. Choć lubiła swoją pracę, to tak naprawdę chciała opisywać wrażenia ze swoich podróży. Nie, nie mogę się znów nad tym roztkliwiać. Muszę zapomnieć o swoich marzeniach. Nie, nie. Dosyć! Nie teraz! Teraz muszę być pro-fes-jo-nal-na. Bez achów i ochów. Podróże w wyobraźni odbywa zawsze wieczorem przed zaśnięciem. Czasem nawet jej się śnią przedłużając miłe chwile. Tylko wtedy… tak ciężko się obudzić i wrócić do rzeczywistości. Co się ze mną dziś dzieje? Czy to odejście Igora rozstroiło mnie tak wewnętrznie, czy sprawy kobiece? Po co ja tu przyszłam? Ach tak! Przydałoby się ubrać przed wyjściem do pracy. No i umalować.
Wyciągnęła z szafy długą granatową spódnicę i białą bluzkę. O Boże! Wyglądam jak pierwszoklasistka. Tylko tarczę doczepić. Pięknie. Dwudziestosiedmiolatka z tarczą. Pierwszy raz tego dnia się roześmiała. Dobra, teraz makijaż. Szybka piłka. To zrobię w ciągu pięciu minut. Nie rozumiem jak kobiety spędzają w łazienkach godzinę, żeby wyglądać naturalnie. Ironia losu, nie? Poświęcać godzinę dziennie na makijaż, żeby wyglądać naturalnie. Zamiast wyglądać naturalnie bez makijażu. Ech, kobiece triki. Komu to potrzebne? Najchętniej w ogóle by się nie malowała, ale mama stanowczo na to naciskała. Zresztą Igor nie cierpiał kobiet bez makijażu. Mówił, że makijaż jest seksi. No, może i seksi, ale Ewa mimo swojego wieku, nie umiała opanować sztuki malowania się. Pewnie, dlatego faceci nie pchali się do niej drzwiami i oknami. O to całe życie miała pretensje jej matka. O tak! Jej matka. Wiecznie piękna, uwielbiana przez mężczyzn. Od zawsze rywalka. Wszyscy jej koledzy podkochiwali się w jej matce, a Ewa była tylko Ewą.
Nie, nie, nie. Nie pora na rozważania o matce. W ciągu godziny muszę dotrzeć do pracy. Naczelny tolerował najwyżej dwie godziny spóźnienia. Po tym czasie robił się siny i osadzał spóźnionego delikwenta na znanym już wszystkim karnym krzesełku w jego wypasionym gabinecie. Po piętnastu minutach wysłuchiwania druzgoczącego monologu przełożonego spóźnialski miewał ochotę wyskoczyć przez okno. Życie, bowiem stawało się zbyt okrutne, żeby dalej żyć.
Dobra, gotowe. Wychodzę. Spojrzała na zegarek. Zdążę. Tylko… Jasny gwint, gdzie są kluczyki od samochodu? Przecież zawsze leżą na miejscu. A teraz diabeł ogonem nakrył. Po prostu ich nie ma. Igor zabrał? Nie, to już jakaś mania prześladowcza. Po co Igorowi moje kluczyki od samochodu? Przecież on nigdy nie nauczył się prowadzić. Swoją drogą, co to za facet, który boi się usiąść za kierownicą? Nawet, kiedy ja prowadzę siada na tylnym siedzeniu, bo tam bezpieczniej i cała drogę rusza ustami. Modli się czy co? Przecież ja naprawdę nie jeżdżę szybko a już z nim nie mogę przekroczyć pięćdziesięciu na godzinę na pasie szybkiego ruchu, bo wtedy usta ruszają mu się szybciej. Szybciej się modli, bo boi się, że nie zdąży skończyć przed wizytą kostuchy? O! Są kluczyki. Biegiem do samochodu. Na szczęście autko jej nie zawiodło. Żółciutkie renault Clio. Ostatni zakup, z którego była bardzo dumna. Sprytny do jeżdżenia po mieście. Szybki, nigdy jeszcze nie nawalił. I tym razem też nie. Dziewczyna wpadła do redakcji. Naczelny tylko na nią zerknął zza szyby.
-Uff -westchnęła-wyrobiłam się. Ok. Rozpoczynam kolejny tydzień pracy. Gdzie jest ostatni opis podróży Beaty Pawlikowskiej po lądach Czarnej Afryki? Jest! Zaczynamy pani Beato podróż po nieznanych krainach. Nagły cień pojawił się na monitorze komputera Ewy. No nie! To żądna plotek Iwona podeszła do biurka. Dobrze, chociaż, że przyniosła ze sobą kawę. Gorącą i mocną. Takiej właśnie potrzebowała. Problem tkwił jedynie w tym, że tak naprawdę Ewka potrzebowała tylko kawy, a nie obecności wścibskiej koleżanki. Iwona oczywiście niczego nie dostrzegała. Usiadła na biurku i lekceważąc karcące spojrzenie naczelnego – bądź, co bądź była jego żoną, więc nie musiała obawiać się karnego krzesełka zapytała bez pardonu
- No i jak?
Ewka popatrzyła na Iwonę. Hm… Jak? Co mam jej powiedzieć? - pomyślała. Historię wina już zna. Nie ten smak, czy rocznik- znów nie pamiętam. Co potem? Rozgotowane szparagi z niedopasowaną kiełbasą, kłótnia z Igorem, trzaśnięcie drzwiami, wytrąbione dwie butelki wina. Nazajutrz duży kac. No i ten telefon. O Matko! Co ja mam jej powiedzieć? Patrzyła na zaciekawioną Iwonę. Kurcze, czy nie może coś się zdarzyć? Jakiś kataklizm, plaga egipska? Nic innego nie jest w stanie oderwać od mojego biurka tej zaciekawionej baby.
- Co jak? Wszystko jak w najlepszym porządku.
- Na pewno? Nie wyglądasz kwitnąco.
Nie wyglądam kwitnąco? Cholera, a jak mam wyglądać kwitnąco, jak właśnie wczoraj zostałam porzucona przez faceta, który uważa się za macho a ja okazałam się niegodna jego wdzięków? Tysiące myśli przepływały przez jej głowę. Muszę coś powiedzieć, bo przecież nie zacznę pisać artykułu. Iwona nie odpuści.
- To była męcząca noc, zaś poranek zupełnie szalony. Już z samego rana wyznałam miłość obcemu facetowi z telekomunikacji.
- Jak to? Masz kogoś? A Igor? Co z moim bratem? Jakiemu facetowi? Z jakiej telekomunikacji? Jak się nazywa? Skąd go znasz? Skąd on się wziął? Przecież wczorajszy wieczór miałaś spędzić z Igorem?
Rany cała Iwona. Zadaje pytania z szybkością karabinu maszynowego. Poza tym myśli, że ma prawo wiedzieć wszystko, bo Igor jest jej ciotecznym bratem.
- Iwona, proszę. Jak nie napiszę tego artykułu twój mąż wyrzuci mnie na zbolały zbity łeb z pracy. Wszystko Ci wyjaśnię, ale błagam nie teraz.
Iwona wyraźnie się rozczarowała. Odeszła jednak niechętnie od biurka. Ewa wiedziała jednak, że koleżanka nie odpuści. I wszystko z niej wyciągnie. Albo prawie wszystko.
Dobra. Łyk kawy i do roboty. No nie! To chyba naprawdę przeklęty dzień.
Ewcia szybciej wyczuła niż zobaczyła swoją matkę wkraczającą do redakcji. Pani Natalia zawsze obficie spryskiwała się perfumami Chopard Wish. Dla jej córki stanowczo był to za intensywny zapach. I za drogi. Ale matka zrobiła swoim wejściem furorę. Nawet naczelny stanął bez ruchu.
- Ewuniu! Co się dzisiaj stało z twoim telefonem?! Wczoraj spotkałaś się z Igorem. Czy on się wreszcie tobie oświadczył? Nie można się do ciebie dodzwonić. Rozumiem, upojna noc, ale, czy Ty nie rozumiesz, że ja się o ciebie martwię?
Ewa jęknęła cicho. Cała mama. Pełna dyskrecja. Teraz się już nigdy od niej nie odczepią. No tak, już Iwona strzyże uszami. Oczyma wyobraźni już widziała, jak wszyscy plotkują na jej temat. Żona naczelnego, która zawsze czuła się odpowiedzialna za związek Ewy z Igorem w myślach na pewno projektowała suknię ślubną i całe wesele.
Boże, niech ten dzień już się skończy. Niczego innego nie pragnęła. Wiem, ucieknę stąd. Udam, że ja to nie ja. Przejdę pod biurkami do samych drzwi, wyskoczę przez okno, zemdleję, udam wariatkę, która nie wie, kim jest. Muszę coś zrobić!!!
Podczas gdy ona panikowała pani Natalia nieubłagalnie zbliżyła się do biurka córki. Już za późno na ucieczkę.
- No i co z tym telefonem? Dzwoniłam do telekomunikacji, ale powiedzieli, że wszystko w porządku.
- Oczywiście, że w porządku mamo - Ewa powiedziała to głosem zirytowanym. Przypomniała jej się wpadka z facetem od telefonów, dlaczego miałoby nie być w porządku? Widzisz mnie przecież, żyję, nic mi się nie stało, ręce, nogi, wszystkie palce mam.
- No właśnie a propos palców- matka chwyciła ją za prawą rękę. Gdzie jest pierścionek zaręczynowy? Mówiłaś mi, że na pewno tego wieczora Ci się oświadczy. Co się stało?
- Nic się nie stało. Ja i Igor to już przeszłość. Zerwaliśmy ze sobą. Postanowiliśmy zakończyć ten związek jak dorośli ludzie.
Hm. Dorośli ludzie… Przypomniała sobie wczorajszy wieczór. Zaryczana, pożerająca kiełbasę, zapijająca smutki słodkim winem.
- Jak możesz mówić o tym tak spokojnie?! Dziewczyno masz dwadzieścia siedem lat!. Zobacz jak ty wyglądasz? Już myślałam, że wyjdziesz dobrze za mąż. Wszystko zepsułaś. Co mu zrobiłaś, że nie wytrzymał? Te twoje zacofane poglądy. Tyle razy ci mówiłam, że Igor woli bardziej wyzwolone kobiety. Ale Ty wolisz romantyczność, kwiaty, skrzypce i takie tam głupoty. Ja z tobą nie wytrzymam! Byłam w twoim wieku, kiedy ciebie urodziłam. Teraz spójrz na mnie. Dlaczego nie wrodziłaś się we mnie?
W Ewie narastał gniew. Miała tego serdecznie dość. Wstała zza biurka.
- Mamo, to jest moje miejsce pracy, choć sądzę, że po dzisiejszej scenie, długo tu miejsca nie zagrzeję. Weź swój płaszcz i proszę, idź do domu. I czekaj na telefon. Zadzwonię jak postanowię, co mam dalej zrobić ze swoim życiem. Dość słuchania, jaka jestem, a jaka nie jestem. Kogo rozczarowałam a kogo nie. Do widzenia mamo.
Panią Natalię zatkało. Automatycznie wstała, wzięła płaszcz i wyszła z redakcji. To niesamowite. Co się stało? Nigdy wcześniej córka nie odzywała się do niej w ten sposób. I ten spokojny ton. Szybciej oczekiwała wybuchu płaczu. Wtedy wszyscy mogliby zobaczyć jak wspaniałomyślnie by się zachowała, jako matka. Rodzicielka, która wybaczyła kolejny błąd córki, która pogrzebała związek ze wspaniałym mężczyzną, jakim był Igor.
Po wyjściu Natalii Ewa usiadła za biurkiem. Poczuła dziwną lekkość i wielką siłę. Muszę zaplanować swoje życie. I to ma być moje życie. Nie matki, nie Igora, nie naczelnego. To moje życie i ja tu gram główną rolę. Od dzisiaj piszę swój własny scenariusz.
Naczelny uśmiechnął się pod nosem widząc jak jego pracownica pracowicie pisze tekst. Zuch - pomyślał. Mimo huraganu w postaci matki tak szybko się pozbierała i zabrała się do artykułu. Nagle dziewczyna pojawiła się u niego w drzwiach. Poczuł nagły niepokój widząc jej poważną minę. Ewa wyciągnęła rękę z kartką. Naczelny nie mógł uwierzyć własnym oczom. Podanie o zwolnienie z pracy? To niemożliwe. Nie, nigdy się na to nie zgodzę. Chociaż dziewczyna często spóźniała się do redakcji cenię ją, jako dziennikarkę. Pisze ciekawe artykuły o podróżach. Robi to z taką pasją, że zdobyła wielu wiernych czytelników. Szczerze mówiąc, dzięki niej ich gazeta się sprzedawała. Nie pozwolę jej odejść.
- Pani Ewo, spokojnie. Domyślam się, że ma pani cięższe dni. Może kilka dni urlopu załatwi sprawę. Nie mogę pani stracić, jako dziennikarki. Jest tu pani zbyt cenna.
Słuchała w osłupieniu. Zawsze jej się zdawało, że jest przeciętna. Nigdy nie usłyszała pochwały z ust szefa. W jednej chwili poczuła coś wspaniałego. Jej życie już zaczyna się zmieniać.... 

W tej chwili pracuję nad nową książką, tytuł wymyślam. Fragment już jest, ale to potem

---------------------------------------------------------------------------------
W tamtym roku pisałam artykuły - opowiadania do portalu www.tojakobieta.pl. Dla chcących oderwać się od codzienności proponuję filiżankę kawy i zapraszam do swojego świata opowiadań. Częściowo wymyślone, częściowo prawdziwe - zawsze ze szczerego serca i z życzeniami spędzenia dobrego czasu.

Moim pierwszym artykułem, który napisałam było opowiadanie o miłości, która osobiście omija mnie szerokim łukiem. Ale opowiadanie czekoladowe tak jak tytuł Czekoladowe nutki, czyli czego słuchać przy romantycznej kolacji.




Muzyka zawsze miała znaczenie w moim życiu. Towarzyszyła mi na każdym etapie mojego dzieciństwa, dojrzewania i stawania się dorosłą kobietą. Potrafiła ukoić ból, pozwalała się wyszaleć, dawała radość, nastrajała pozytywnie. Wyciszała złe emocje i pobudzała dobre.

Nigdy nie umiałam odpowiedzieć na pozornie proste pytanie: Jakiej muzyki słuchasz? Nie potrafiłam odpowiedzieć, bo czasem było to pop, czasem reggae, czasem klasyka. Najlepszą muzyką była ta, która dopasowywała się do mojego nastroju, mojego etapu w życiu.

Kiedy byłam zakochana, mojej miłości towarzyszyła piosenka Jeniffer Rush Power of Love, czy Barbra Streisand Women in Love. Gdy z nastolatki stawałam się dorosła - Edyta Górniak Jestem kobietą. Będąc nastolatką słuchałam muzyki, która opierała się na zasadzie umpc umpc umpc. To też miało swoją nazwę – muzyka dance, czyli taka, przy której można było poskakać na dyskotece. Lubię wymyślać własne nazwy muzyki, nie pop nie jazz, ale muzyka na uspokojenie, wyciszenie np. Nocne pogaduchy, czy na pobudzenie Rześkie trele. Jakże więc miałam odpowiedzieć na pytanie: jaką muzykę lubisz? Muzykę na nastrój każdego dnia.

W moim życiu uczuciowym różnie się układało. Na początku zawsze było pięknie, potem coś się psuło i kończyło. Może ja za dużo oczekiwałam? Nie wiem. Mateusz pojawił się w momencie, kiedy postanowiłam, że będę sama. Była to decyzja dość rozpaczliwa, która zapadła po kolejnym rozczarowaniu.

Siedziałam w kawiarni nad filiżanką kawy o smaku czekolady i rozmyślałam o tym, jaka to ja będę samodzielna i samowystarczalna i żaden facet nie jest mi do szczęścia potrzebny. Bunt wzmagała muzyka o głośnym, niezidentyfikowanym brzmieniu. Było to dość irytujące. Nagle kątem oka zauważyłam jakiś ruch przy sąsiednim stole. Spojrzałam odruchowo i zobaczyłam przystojnego mężczyznę. Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się do mnie. Zawołał kelnerkę i poprosił o zmianę muzyki, na taką, która „odpowiadałaby spotkaniu pięknej kobiety siedzącej nad filiżanką kawy”. Kelnerka spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i za chwilę zamiast dyskotekowej „łupanki” z odtwarzacza popłynęły dźwięki płyty Sade. Poczułam jak się zakochuję…

… Od momentu poznania Mateusza minęły już dwa miesiące. Każdemu naszemu spotkaniu towarzyszyła odpowiednia muzyka. Nazwałam ją Czekoladowe nutki, na cześć poznania Mateusza w kawiarni. Długo trwało, zanim zaprosiłam ukochanego mężczyznę na kolację. Obawiałam się tego momentu, nie wiedziałam czego oczekiwać po tym spotkaniu. Wreszcie odważyłam się… i nie żałuję. Ten ognik w jego oczach przekonał mnie, że postąpiłam słusznie. Zastanawiałam się, jaka muzyka będzie odpowiednia na dzisiejszą kolację. Bowiem mniej ważne było to, co będzie stało na stole (mam nadzieję, że mój ukochany przyjdzie głodny mnie, a nie mojej sałatki), ważniejsza była melodia na tyle cicha, aby słyszeć czuły szept i na tyle romantyczna, żeby wprowadzić w nastrój. Zapomniałam na chwilę co robię i zaczęłam myśleć o Mateuszu, który miał dziś do mnie przyjść. Myślałam o jego oczach, w których było tyle czułości, gdy patrzył na mnie. Ten tajemniczy uśmieszek na ustach, które tak cudownie całowały… Mocny aromat kawy przerwał rozmyślania. Spojrzałam na czekoladę, którą miałam zamiar przyozdobić deser. Kilka wiórek ułożyło się w ćwierćnutę. Uśmiechnęłam się do siebie. No tak, Czekoladowe nutki. Jakie piosenki zasługują na tą słodką nazwę? I co ważniejsze, które z nich zasługują na romantyczny wieczór? Przejrzałam swoją płytotekę. Niedawno odkryłam świetną piosenkę Michała Bajora „Miłość w sam raz”. Doskonała, miła dla ucha i taka prawdziwa o miłości nie wyidealizowanej, z dobrymi i gorszymi momentami. Bardzo lubię też utwór zespołu Chilly my „Biała koszula”. No dobrze, może piosenka z podtekstem, ale co tam. Podśpiewując „ a jutro włożę białą koszulę, będzie to dzień inny niż wszystkie i ulicami, którymi chodziłem pójdę poprosić cię o rękęęę” nakładałam sukienkę w kolorze cynamonu. Tak, to stanowczo świetna piosenka na wieczór. A nuż coś mu podpowie? Ok, ok. Powrót do rzeczywistości. O! Jeszcze to: Peter White i Basia z ” Just another day”, sama Basia “Baby You’re My” i przystojny Marcin Nowakowski z utworem “Better Days Ahead”. Myślę, że spokojne piosenki smooth jazz będą wisienką na torcie. Nagły dzwonek zapowiedział wizytę upragnionego gościa. Siedzieliśmy obydwoje patrząc na siebie z czułością. Muzyka cichutko płynęła z odtwarzacza otulając nas swoją słodkością. Świece dumnie wyprostowane oświetlały jego twarz, która zbliżała się do mojej coraz bardziej i bardziej. Potem nie widziałam, nie słyszałam już nic. Wtem poczułam, że Mateusz wstaje. Przeraziłam się, że zrobiłam coś nie tak. Wychodzi!

Mateusz wyciągnął do mnie rękę i podniósł do góry. Objął ręką w pasie i mocno przytulił. Zaczęliśmy tańczyć. Uspokoiłam się w jednej chwili. Nie, on wcale nie miał zamiaru stąd wychodzić, przeciwnie, wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały, że kolacja przeciągnie się i zjemy razem śniadanie. Nie miałam nic przeciwko temu. Czyż mogłam chcieć czegoś więcej. Świece migotały tworząc świetliste cienie na ścianach. Tańczyły razem z nami, jakby cieszyły się z naszego szczęścia. Muzyka pobudzała nasze emocje, radość z przebywania ze sobą. Nagle Mateusz zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. Usłyszałam swój głos mówiący: „zostań” i ten jego uśmiech, który mówił jak bardzo tego pragnie.

Każda z nas chciałaby przeżyć taką kolację przy świecach. Te chwile, kiedy w powietrzu czuć atmosferę czułości. Nutki płynące wokół zakochanej pary owijają swym ciepłym oddechem. Aromat miłości unoszący się wokół i nieśmiało szkicowana przyszłość już nie oddzielnie a razem[1].

[1] Proponuję przesłuchać wszystkie wymienione utwory. Zostały one specjalnie dobrane do potrzeb tego artykułu. Gwarantuję, że wszystkie poczujecie się wyjątkowo.
Jeśli ktoś chce przeczytać to opowiadanie w oryginale zapraszam pod ten link

Kolejny artykuł - opowiadanie, jest z rodziny artykułów o zdrowym gotowaniu. Tu, przyznaję, jest sama prawda z drobną fikcją literacką. Zapraszam do mojego osobistego wspomnienia. 
Gotowa (nie) na zdrowie, czyli wspomnienia cudownej kuchni mojej cioci


Pamiętam zapach kuchni mojej cioci. Moja mama i babcie też dobrze gotowały, ale to kuchnia mojej cioci zatrzymała się w moich wspomnieniach. Gdy przekraczałam próg jej domu od razu znajdowałam się w świecie fantazji i spełnionych marzeń. To do cioci biegłam po kolejnej porażce, dla mnie mega ważnej.

Ciotuchna była „prostą" kobietą. Wychowywała się w czasach wojny, bardzo wcześnie została osierocona. Nikt nie zadbał o jej wykształcenie. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Miała większą wiedzę o życiu i ludziach, niż najlepszy psycholog. A ja odwdzięczałam się moją ogromną dziecięcą miłością.

Po wejściu do domu zawsze witał mnie uśmiech mojej cioci i pytanie: Co Słoneczko, życie dokopało? Poradzimy sobie z tym złem. Przepasywała mnie fartuchem i zabierałyśmy się do pracy. Uwielbiałam to robić.

Ciocia miała w kuchni dwa miejsca, w których chętnie przesiadywałam. Pierwsza to szafka, w której były malutkie, pękate słoiczki. W nich ciocia trzymała przyprawy. Nie takie, które dziś kupujemy w sklepie, ale prawdziwe z ogródka zaprzyjaźnionej zielarki. To tam poznawałam smaki i właściwości dodawanych do potraw ziół.

Pamiętacie takie powiedzenie: „figa z makiem z pasternakiem"? Otóż jedną z tajemniczych rzeczy, które ciocia dodawała do potraw jednogarnkowych był właśnie korzeń pasternaku. Zawsze mówiła, że jest to doskonały środek na ból brzucha, żołądek i schorzenia pęcherza moczowego.

Kiedy zabrakło jej pieprzu, dosypywała jagody niepokalanka pospolitego, którego ostry smak ma właściwości łagodzące zaburzenia miesiączkowe. Były też tam zioła popularne, czyli kurkuma, sproszkowana papryka, majeranek, tymianek, oregano, szałwia, bazylia, wegeta własnej roboty. No właśnie, własnej roboty.

Kiedy byłam mała nie było tych cudownych garnków typu Philipiak czy Zepter. Smażyło się na smalcu. Dziś są zwolennicy i przeciwnicy takiego smażenia, wcześniej jednak było to... co było. Kuchnia cioci bez cudownych patelni i garnków była zdrowsza od dzisiejszej. Ponieważ wszystko było domowej roboty. Makaron, kluski, ciasta, ciasteczka, mąka... oj nie, z mąką przesadziłam. Mąka nie była domowej roboty. O, przypomniało mi się. Bułka tarta. Od cioci nauczyłam się nie kupować bułki tartej. Same ścierałyśmy zeschnięte bułki. Mniejsza wygoda niż kupić w sklepie? Pewnie tak, ale przynajmniej wiedziałyśmy, że nie wkradł się tam zbędny tajemniczy element (obrzydzać nie będę). No i wegeta, oczywiście. Wegeta to nic innego jak suszone, starte warzywa: marchewka, pietruszka, seler, cebula. Dodatkowym elementem może być natka pietruszki, koperek, ewentualnie ulubione zioło. Do pięknego, złotego koloru dodaje się kurkumy. Nie za dużo, bo ma gorzkawy posmak.

Drugim czarodziejskim miejscem w kuchni cioci była spiżarka. Tam znajdowały się przepyszne wspaniałości. Zbyt kwieciście się wyraziłam? Może, ale to i tak za mało aby określić jej zawartość. Całe rzędy słoików, w których zostało zamknięte lato: dżemy z jagód, czarnych porzeczek, malin, truskawek, wiśni przypominało chwile, kiedy buszowałyśmy po sadzie i lesie zbierając owoce. Dziwnym trafem w moich koszykach zawsze było mniej niż u cioci. A może dlatego, że więcej z nich trafiało do mojego brzucha, niż do koszyka? Hmm.. możliwe :). Obok nich pyszniły się swoimi kolorami papryki w occie, sałatki z kolorowych pomidorów, ogórki kiszone i korniszony, gruszki i grzybki marynowane oraz marmoszka. Co to jest marmoszka? Tak nazywałyśmy marmoladę ugotowaną ze świeżych antonówek z cukrem z odrobiną cynamonu. Zimą dzięki niej mogłyśmy zrobić jabłecznik o niezapomnianym smaku. Z półek zwisały warkocze czosnku (nie chińskiego, ale z własnego ogródka), papryki czerwonej i zielonej, które sama zbierałam ze szklarni. No i powiedzcie szczerze? Jak tu szybko wyjść z tego przybytku? Kiedy każdy słoik wabi - „no otwórz, posmakuj, przecież to lubisz". A tu ciocia woła - Słoneczko wracaj prędziutko musisz mi pomóc. No, cóż stawiałam opór pokusom i biegłam do cioci. Opłacało się zresztą, zawsze na wyjście do domu dostawałam jeden słoiczek ze spiżarki.

Choć minęło wiele lat, pamiętam, że produkty w kuchni mojej cioci były kolorowe. Zresztą jakżeby inaczej. Kolory kojarzą nam się ze szczęściem, radością, spontanicznością. Tak samo było w jej, a teraz mojej kuchni.

Może ktoś lubi oglądać znane dzieła malarskie. Moje oczy cieszą leżące koło siebie na stole: jasnozielona sałata, pomarańczowe i czerwone pyzate pomidory, lśniąca marchew obok białej pietruszki, bakłażan z ciemnofioletową skórką, nać pietruchy, pęczek aromatycznego koperku, młodziutkie jasnożółte ziemniaczki, biała cebula. Czyż to nie jest dzieło godne zachwytu???

Dowodem na to, że kolor spożywanego jedzenia ma znaczenie, są badania naukowe przeprowadzone przez lekarzy i dietetyków. To oni podzielili warzywa i owoce (czyli to co najpyszniejsze) na pięć grup kolorystycznych.

Grupa czerwona to np. pomidor, czereśnie, wiśnie, rzodkiewka, truskawki, papryka wiadomo jaka – czerwona, burak, owoc granatu. Wszystkie te smakołyki zawierają likopen, czyli antyutleniacz, które doskonale wpływa na serce, obniża cholesterol, działa przeciwnowotworowo i uwaga, uwaga – odmładza. Ten skarb ukryty jest głównie w pomidorach i ciepłych jego przetworach. W grupie czerwonej jest również potas regulujący rytm serca i ciśnienie krwi.

Druga grupa to żółte oraz pomarańczowe owoce i warzywa. Do nich należą np. banany, marchewki. Tutaj znajdziemy ratunek dla włosów, paznokci i skóry. Działa również przeciwnowotworowo. Ta grupa zawiera tzw. karetonoidy będące naturalnymi przeciwutleniaczami, które zwalczają złośliwe wolne rodniki. Chronią także nasze oczy, co ważne jest szczególnie dla tych, których praca polega głównie na wpatrywaniu się w monitor.

Grupa trzecia - biała straż w zwalczaniu infekcji – czosnek, cebula, por, kalafior lub cykoria. Ich bronią są flawonoidy będące przeciwutleniaczami i alliacyny, które mają działanie przeciwbakteryjne. Moim tajemnym (choć może teraz już nie tajemnym) sposobem na przeziębienie jest sok z cebuli. Dzięki flawonoidom ma on działanie rozkurczowe, moczopędne i przeciwzapalne.

Grupa czwarta zielona. Tu możemy poszaleć, można jeść, jeść i jeść. Tutaj wiele dobrego zawdzięczamy chlorofilowi, który dzielnie wspiera pracę wątroby, wyrzuca wstrętne toksyny z organizmu i reguluje pracę jelit. Szpinak, sałata, brukselka, brokuły, kiwi, rzeżucha, natka pietruszki są bogate w witaminę B, co ma kojący wpływ na układ nerwowy. Polecam je przyszłym mamom, ponieważ obdarowują je kwasem foliowym.
Uwaga! Zielonych warzyw liściastych nie można przedawkować. Jedz śmiało, nie zachorujesz i nie utyjesz.

Ostatnia grupa niebieska. No, może znawcy kolorów będą zaprzeczać, ale niebieska to niebieska. Do tej grupy należą: fioletowe śliwki, czarne porzeczki, czerwona żurawina i granatowe borówki. Jak więc nie spojrzeć, grupa niebieska i będę się tego trzymać. Zresztą najważniejsze jest to, że zawierają antocyjanozydy, które opóźniają procesy starzenia, chronią przed infekcją oraz wspomaga walkę z zapaleniem układu pokarmowego i moczowego. Na tą ostatnią dolegliwość szczególnie polecam żurawinę.

Jak widać, nie trzeba łykać tabletek i stać w kolejkach do apteki. Wystarczy mądrze jeść i ... zapobiegać chorobie...

...Teraz, od wielu lat cioci już nie ma. Została jednak w moich wspomnieniach: stojąca na progu i uśmiechnięta. Słyszę jej głos jak mówi: Co tam Słoneczko? Życie dokopało? Chodź, poradzimy sobie z tym złem.

Teraz będąc mamą nastolatka na smutki i żale po troskach dnia codziennego przygotowuję nam coś smacznego. Coś co przegoni smutki i spowoduje, że spojrzy się z nadzieją w przyszłość i wiarą, że to co było minęło.
Kalorie? Może, ale odrobina słodyczy ma właściwości kojące. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś „zajadał" skutecznie smutki marchewką. Nie dajmy się zwariować. Naprawdę budyń domowej roboty jeszcze nigdy nikogo nie zabił. Także SMACZNEGO :)
 i oryginalny artykuł
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Czasami czekały na mnie wyzwania, czyli narzucone tematy. Jednak jedno wiedziała właścicielka tego portalu, nie wezmę tematów, których nie czuję. Dziś mój przyjaciel powiedział mi taką rzecz: Wiesz, dlaczego dobrze się Cię czyta? Bo piszesz z serca. I tak, muszę to czuć, żeby przekazać swoją myśl, inaczej ... nie jest moja. Rzucała mnie po różnych działach a ja pisałam i pisałam i dałam tam tyle mojego serca, że zastanawiałam się, czy coś mi zostanie. Zostało, dużo, mogę zatem dawać dalej. Jednym z takich tematów był temat Lubię być lubiana. Tam, choć to nie opowiadanie, a bardziej artykuł, dołączyłam własny wiersz, który wymyśliłam specjalnie do tego artykułu

Każdy lubi cieszyć się czyjąś sympatią. Każdy lubi to uczucie. Choć czasem spotykamy się ze stwierdzeniem, że kogoś to nie obchodzi, nie zależy mu na czyjejś opinii. Może troszkę tak jest, ale szczerze? Nie wierzę. Nie oszukujmy się, każdy lubi być lubiany. 

W lubieniu kogoś nie ma nic złego, przeciwnie. Jest to bardzo pozytywne. Ale zdobywanie sympatii za wszelką cenę nie jest wskazane.

Zobaczmy co się dzieje z nastolatkami, którzy chcą być lubiani. Dają się upokarzać i wykorzystywać. Piją, bo inni to robią, palą, bo nie chcą odstawać od innych. Napadają, bo rówieśnicy nie będą widzieć w nich fajnych kumpli. Czy w tym wypadku można mówić o czymś pozytywnym? Zresztą bądźmy szczerzy. Nie tylko młodzież ma takie problemy.

Często dorośli działają wbrew sobie, bo ceną jest sympatia znajomych, pseudoprzyjaciół, współpracowników i szefa. Co mają z takiego lubienia? Działanie na swoją szkodę. Płacą ceny załamaniami nerwowymi, kłótniami w rodzinie. Czy więc warto tak się starać o sympatię ludzi, którzy tego nie doceniają a nawet wykorzystują? Nie warto.

Ok., to było o zdobywaniu sympatii od strony negatywnej, dla ostrzeżenia i zdrowego rozsądku a teraz ta sympatyczniejsza strona lubienia.

Pozwólcie, że zacytuję słowa, które ostatnio słyszałam w jednym z polskich seriali (może od razu sprawdzian z wiedzy o serialach? :)

Monika „ Co ty robisz Julka, że kolejny szef kliniki czuje do ciebie sympatię?”
Julka „ Może jestem po prostu miła? Spróbuj kiedyś”

Proszę wybaczyć, że cytuję czyjeś słowa, ale według mnie, jest to doskonały przepis dla kogoś, kto lubi być lubiany. Bycie miłym, nie na siłę, nie z przymusu, ale tak „samym z siebie”.

Naturalność wywołuje w innych sympatię, uśmiech, a przecież właśnie na tym nam zależy. Ktoś może mi powiedzieć, a co jeśli nie potrafię być miłą? Szczerze? Roześmieję się prosto w nosek. Nie ma takich ludzi, każdy jest chociaż dla jednego człowieka, czy zwierzaka miły. Ukrywa to jednak z jakiegoś znanego mu powodu. Zranienie, wyśmianie, zaufanie niewłaściwej osobie? Wszystko jest możliwe. Nie warto jednak się zatwardzać. Nie można wkładać wszystkich do jednego wora.
Warto dać komuś uśmiech, aby ten uśmiech odebrać. Za którymś razem się uda, może nawet od razu? Niczym nie ryzykujesz, jedynie tym, że albo się nie rozczarujesz, albo, że doznasz uczucia czyjejś sympatii, ciepła, które jest nie do zastąpienia.
Znasz to uczucie? 

Ciepła i uśmiechu 
Nie, nie o miłość tu chodzi 
Choć może? Troszkę? 
Miłość człowieka do człowieka 
Tak jak przykazano 
Na co dzień mówi się o sympatii 
Miłość jest dla wybranych 
Sympatia zaś tworzy cały krąg 
Ważne, żeby wejść w jego środek 
Poczuć uczucie ciepła 
Zobaczyć uśmiech 
Dać uśmiech 
I cieszyć się nim 
Lubię być lubiana 
Lubię lubić innych 
Bo świat jest wtedy 
… taki kolorowy. 

(na potrzeby artykułu 04.10.2012 aut. Justyna Nosorowska)
Link do artykułu

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Temat kolejnego artykułu był dość trudny do opisania. Trzeba było to zrobić z wyczuciem. Czy mi się udało? Oceńcie sami My z bidula - rodzina widziana oczami dziecka
Wiersz mojego autorstwa 
Takie proste słowa, codzienne. Niby nic zwyczajnego. A jednak dla niektórych nieosiągalne, nie do spełnienia. My z bidula, tak dzieci z domu dziecka mówią o sobie.
Serce się kraje, kiedy ogląda się te ogromne oczy stęsknione widoku matki, ojca, rodzeństwa. To ich spojrzenie jest takie wymowne, choć postawa stara się mówić coś zupełnie innego. Dzieci z bidula uczą się hardości.Twardości nie umieją się nauczyć, bo pustka nie jest twarda. Jej nie ma.
Będąc jeszcze uczennicą brałam udział w przedstawieniu w Domu Dziecka w Krasnem (woj. podlaskie). Do dziś pamiętam pewną rozmowę, która pozwoliła mi na lata zrozumieć co oznacza rodzina, rodzice, rodzeństwo.

Jakie jest twoje największe marzenie? 
Ania: móc przytulić się do mamy i pomilczeć
Łukasz: pójść z tatą na boisko i pograć w piłkę nożną. Pani nie wie, że ja świetnie gram w piłkę. Mógłbym pokazać tacie kilka sztuczek, jak zmylić bramkarza i strzelić gola.

Nie lubicie Domu Dziecka, jest tu źle? 
Ania: Nie, nie jest źle. Wychowawca i dyrektorka są fajni, ale oni tu tylko pracują. Mają czas, żeby porozmawiać, poradzić. Potem idą do swoich domów. Oni są mamami i tatusiami swoich dzieci a nie naszymi. Nie mogą nas kochać. Mogą jedynie lubić i szukać dla nas domów.
Łukasz: Nie wiem…
Ania (dopowiada) Łukasz miał być już dwa razy adoptowany, ale raz się rozmyślili, a raz oddali po kilku dniach. Bardzo to przeżył, płakał i całymi dniami nie jadł. Teraz się boi, że na zawsze zostanie w domu dziecka. Z drugiej strony boi się też, że znów nabierze nadziei, że kogoś pokocha, a oni znów go porzucą. Jestem na tych ludzi zła. Tak nie można robić. 

Jak spędzacie czas? 
Ania: Normalnie, chodzimy do szkoły potem odrabiamy lekcje czasem w świetlicy, czasem w pokojach. Jak jest ładna pogoda bawimy się na podwórku w różne zabawy.
Łukasz (wtrąca) no, ja to najbardziej lubią grać w piłkę i „kosza”.
Ania (kontynuuje) Kiedy jest brzydko czas spędzamy w środku. Można też pójść do swego pokoju i pisać listy.

Listy? Do kogo piszesz? 
Ania: Do mojej mamy. Bo widzi pani, moja mama żyje, nie tak jak mama Łukasza. Ona umarła jak on miał 4 lata. Tata nie wiadomo gdzie jest. Mojej mamie odebrali prawa rodzicielskie bo piła. Ale ona mnie kocha. Ona tylko choruje na wódkę. Teraz obiecała, że będzie się leczyć i mnie stąd zabierze. I ja wiem, że ja do niej wrócę. I przytulę się do niej i pomilczę. Wie pani co, ja często oglądam programy, w których mówią, że dzieci uciekają z domów, że są niedobrzy dla swoich rodziców, którzy się starają. Ja od swojej mamy nigdy bym nie uciekła. Nie uciekłabym z domu, bo nie ma piękniejszego miejsca na ziemi.

Dziś Ania i Łukasz są dorosłymi ludźmi. Anię poznałam drugi raz na jednym ze spotkań zborowych. Patrzyłam na nią, taką dorosłą i widziałam tą małą Anusię, która marzyła, żeby przytulić się do mamy i pomilczeć. Ona też mnie poznała. Podeszła do mnie, a koło niej szedł wtulony w kolana chłopczyk. Nazwała go Łukasz, wiecie dlaczego prawda? Wie, że tamten Łukasz wyjechał za granicę i osiągnął sukces zawodowy. O jego rodzinie nic nie wie.

Ania jest samotną matką. Mąż nie wytrzymał jej „kompleksu bidula”. Próbowali, ale nie wyszło. To nie była jego wina, jej właściwie też nie. Nikt jej nie nauczył co to jest rodzina. Mama zapiła się na śmierć. Nie wróciła, choć obiecała. Do dziś stoi to zadrą w sercu. Gdyby nie syn… Ania patrzy przed siebie i smutno mówi: mój synek też nie pozna co to znaczy prawdziwa rodzina, ale cieszę się, że ma mamę i tatę, którzy często się spotykają we trójkę. Jest jeszcze malutki, ale kiedyś mu wytłumaczę. Zresztą tli się jeszcze nadzieja, że będziemy rodziną. Ostatnio mąż chciał zrezygnować z separacji i zacząć od nowa. Chcę mieć rodzinę i nauczyć się jej, ale się jednocześnie boję.

Wychodzimy razem i widzę jak Łukasz biegnie do mężczyzny wołając tata, tata. I to spojrzenie Ani pełne oczekiwania i tęsknoty. Znów staje się dziewczynką, ale jej wzrok jest już inny. Radośniejszy. Mężczyzna bierze syna na ręce i obejmuje Anię. Ledwie mnie zauważa, ale nie szkodzi. Widzi kogoś, kogo powinien widzieć.
Życzę im szczęścia i powodzenia w uczeniu się bycia rodziną.
Rodzina – mama, tata,

Może nawet brat i siostra
Pies biegnący po parku
Chomik w klatce
Obiad na stole
Krzepiący uścisk ramion
Chłodząca dłoń na rozpalonym czole
I to słowo jedyne, szczere
Kocham cię synku, córeczko
Wiesz, ja też cię kocham…
… Mamo
… Tato. 

(na potrzeby artykułu 4.11 .2012 aut. Justyna Nosorowska)
link do oryginału
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz