czwartek, 31 października 2013

To dziś tak bardziej na wesoło

Kiedyś ktoś powiedział do mnie (pozdrowienia Miro), czy mnie można zostawić choć na chwilę i czy przez tę chwilę mogę się ponudzić? Odpowiedziałam: staram się, ale chyba nie. Nie dlatego, że nie lubię, ale do mnie po prostu zawsze przyczepi się jakaś przygoda. Przykład???


A nie, to nie ja. Chociaż i tak też było, ale wiele lat temu i nie w tak wielkim błocie. 
Sięgało mniej więcej do połowy drzwiczek i wyłaziło się przez szyberdach
Biust z racji wieku nieco mniejszy, dało się przecisnąć.


Całe mnóstwo
Proszę bardzo
Przygoda z niedzieli 27.10.2013. Pisane tego dnia, więc stąd jest mowa o "dziś"
Tak się zastanawiam, czy u mnie nie może być normalnie? Wyjechać, wyjść z psem siostry, która wyjechała na 1 dzień i wrócić? Ależ skąd. Absolutnie, nie. U mnie to od razu musi być materiał na powieść. Możemy zaczynać?
Zawsze jest dawno, dawno temu, ale nie w tym przypadku Dzisiejszego wieczoru siedziałam sobie w domku mym murowanym, błogo myśląc o tym, jak ja zacznę odpoczywać. Nagłe pikanie budzika w telefonie uświadomiło mi straszną prawdę. Miałam jechać do Białego wyprowadzić psa. Ogólnie lubię jeździć, ale nie wtedy, kiedy pali się rezerwa. Szybko policzyłam - ok, na tak krótką trasę paliwa wystarczy. Wsiadłam, pojechałam i .. niespodzianka. Zepsuty domofon, a tam wszystko jak na super nowoczesne osiedle, działa na elektronikę. UUU nowoczesność fajna, gorzej jak pieprznie. No i dziś akurat pieprznęło. Ja klucza do domofonu nie mam, przecie takoło nowocześnie. wprowadzasz kod i ziuu wchodzisz. Nie tym razem. Za chwilę dołączyła do mnie dziewczyna z malutkim dzieckiem w ręku w nosidełku, z pieluchami w reklamówce, płaszczem na ręku, z torbą z rzeczami dziecka i jej osobisty mąż pijany bez niczego w ręce, za to pełen uroku
Ja nie miałam klucza, ona szukała prawie klęcząc na kolanach, na ziemi w torbie, a on przełaził przez płot, cholera wie po co, mało się przy tym nie zabił. Dziewczyna wyciągnęła pęk kluczy i poprosiła mnie, czy mogę jej pomóc. Jam dusza pomocna, wzięłam i szukałam odpowiedniego klucza, dziewczyna kołysała dziecko, a ten jak dudek stał po drugiej stronie bramu. Obróciłam wszystkie klucze sztuk 10 w tę i z powrotem i nic, żaden nie pasuje. Myślę sobie, ok, ja mogę wrócić, ale ten pies biedny nie wyprowadzony, więc co? Ja też mam przełazić, w sumie ok. mogę, ale co ta dziewczyna? W bielutkiej sukience z maleństwem na ręku, Na szczęście przyszedł jakiś gość z sąsiedniej bramy i wpuścił nas tamtędy, ja wzięłam od dziewczyny kilka rzeczy i przez bramę obładowałam jej męża, mówiąc, żeby to wziął bo jej ciężko. Od niej wzięłam od niej płaszcz, bo bałam się, że gdzieś jej upadnie, po pół godzinie dostałyśmy się na górę. Wbijam kod do klatki, nic, pika, że nie ten. Nakrzyczałam na domofon i mówię do niego Nie bądź gupi, toć to ten. Chyba poniał, bo wpuścił. Na klatce nie mogłam zapalić światła bo nie chciałam pomylić z dzwonkiem, otworzyłam drzwi, pukam w kontakt, nie działa, ciemno jak u księdza pod sutanną. W ciemnościach nie mogłam znaleźć smyczy, wzięłam psa bez. Idę z tym psem i myślę, jak się wydostać z tego terenu. Ja przez płot owszem, ale dziękuję 40 kg owczarka niemieckiego przerzucać przez płot. Pudzian by się załamał, co dopiero ja. Włamałam do siostry samochodu i pilotem otworzyłam bramę, wyprowadziłam psa, potem znalazłam jeszcze jeden przycisk i okazało się, że z wewnątrz można bramę otworzyć, więc otworzyłam, jeszcze raz włamałam się do siostry samochodu, oddałam pilota i poszłam do samochodu, żeby wrócić do domu. Gorąco jak piorun było, zdjęłam kurtkę i na końcówce paliwa wróciłam do domu, zaparkowałam,, wzięłam siatę z zakupami i ... zaczęłam szukać kluczy. Zamarłam bo nie było, pomyślałam, że mogłam zgubić, bo zdejmowałam kurtkę i mogły wypaść, więc co na końcówce paliwa z powrotem,do Białego? Idę w stronę samochodu, ale pomyślałam,, że może są w torebce?
za chwilę znów zamarłam, nie miałam przy sobie torebki
wróciłam do samochodu i znalazłam torebkę
ale kluczy nie było
idę do domofonu zawołać syna, żeby chociaż zakupy ode mnie wziął, bo jak stanie mi samochód to dzięki. wolę z nimi nie wracać
idę, idę coraz wolniej i nagle cud. pamięć powróciła
sięgnęłam do kieszeni spodni - są klucze
a miałam wyjechać na chwilę, wyjść z psem i wrócić


Przygoda z dzisiaj, choć zapowiadało się tak pięknie. Nic, na spokojnie, bez żadnych nieoczekiwanych zmian miejsca i czasu. Ale nie, przecież nie może być normalnie. 
Byłam z siostrą w księgarni Matras, żeby odebrać książkę M. Zaczyńskiej Szkodliwy pakiet cnót, jak widać na załączonym obrazku



Od razu z racji, że jutro wolne bo ... nieważne, wolne, przyszły wieści, że sklepy będą zamknięte, dziecko głodne w mieszkaniu, trza przynieść wałówę.
Obładowana torbą wielkością chyba metr na metr, z jogurcikami (niech je licho weźmie) w promocji, trza wziąć, bo zdrowe przecie, do tego ciężary: wody, soki, cudeńka: oleje sezamowe, bazyliowe, bo do sałatek pyszotka, a i ciasta trzeba upiec, żeby i slodkości do jesieni dodać, to i proszek do pieczenia i inne takie. W aucie już jaja kurzęce czekały, ziemniaki na placki, jabłka na szarlotkę. Wiuuu można jechać do domu. Owszem można, siostra za kierownicą, ja z racji grawitacji wpadłam do samochodu wraz ze spadającą z ramienia torbą, to już tam zostałam. Szczerze wydostać się spod tego gamoła nie mogłam. Siostra zabrała mi kluczyki i jedziemy.
Jedziemy, jedziemy, je...dzie..my. Nagle coś pachnie. za mocno na mój gust. Ja węch mam niezły, mogłabym z labradorami na granicy stać i wywąchiwać narkotyki z TIR-ów. Niucham dalej, pachnie malinowo, jednocześnie cuś jakby przeciekało mi na spodnie. Zmartwiałam sięgam do torby, a tam ten !!!@#$$^%^T%^^^^ zdrowy jogurcik przedziurawił się i zawartość wyleciała do środka, środek nie wytrzymał, pociekło dalej, zatrzymało się na spodniach. Spodnie przeciekły ... w każdym razie. Mogłabym służyć jako hostessa reklamująca jogurciki malinowe - zapach, smak - wszystko na mnie. Kubeczków do degustacji by nikt nie potrzebował. Tak jak w tej piosence "Baby, ach te baby, człowiek by łyżkami jadł"


Ciemno w samochodzie, obie (siostra prowadzi) zaczęłyśmy przepakowywać zakupy. Za pomocą jednej chusteczki higienicznej (sztuk 1!!) wycieram pachnąco malinowo produkty. Chusteczka do prześcieradła niepodobna, szybko się zmęczyła i uparła się, że więcej nie wyciera. Przeciwnie, sama zaczęła oddawać jogurcik malinowy. Woniałam jeszcze bardziej jogurcikiem. Ryzykując zalanie telefonu owym zdrowym produktem, ślizgając się po wyświetlaczu palcem co nieco słodkim udało mi się zadzwonić do syna, krzycząc RATUNKU!! Leć na parking i bierz czyste torby, matka zalana malinowo, nie dam rady sama się wtoczyć na III piętro. Telefon nie wytrzymał presji i chciał się utopić w torbie, gdzie na dnie był ... jogurcik!! Uratowałam mu życie łapiąc telefon przed śmiercią. Łapiąc khm khm usmarowanymi od jogurcika łapkami. Do teraz pachnie malinkami, ale już wyczyszczony, Dotarłam do domu, położyliśmy zakupy na stole. I wiecie co?

NIGDY W ŻYCIU NIE KUPIĘ MALINOWEGO JOGURTU!! NEVER!!!  Są podstępne i złośliwe. Ja też będę. Kupię wszystkie inne, ale malinowemu mówię stanowcze VETO!!


wtorek, 29 października 2013

Rozmowy szeptem krzyczane

Tak często się słyszy, że rozmowa jest receptą na kompromis, na zgodę, zrozumienie, czyli wszystko, co ma prowadzić do lepszego stanu rzeczy.
Niestety, nie w naszym przypadku.
Kiedy słyszymy (mówię o sobie i siostrze), zdanie MUSIMY POROZMAWIAĆ, ogarnia nas wewnętrzny paraliż, czasem chęć ucieczki.
Obie jesteśmy dorosłe, ja mam syna, ona nie. Mój syn wie, że może ze mną o wszystkim porozmawiać, ale robi to, kiedy chce. A chce często, bo nie czuje presji. Wie, że jeśli nawet nie poradzę, nie rozwiążę jego problemów, to przytulę i spróbujemy coś razem wymyślić.
Kiedyś powiedział mi piękną rzecz: "Mamo, gdyby się okazało, że mam jakiś problem, że coś mi grozi, nie bałbym przyjść do Ciebie i powiedzieć. Może na początku byś się zdenerwowała, przestraszyła, ale nigdy nie zostałbym z tym sam. Wiem to. Wiem więcej, gdyby coś się stało z moim przyjacielem, kolegą, koleżanką, to oni też by przyszli do Ciebie, tak mi powiedzieli". Czy można usłyszeć równie piękny dowód zaufania od swojego dziecka, na dodatek nastolatka i chłopaka?


Jaka jest rozmowa w wykonaniu moich rodziców? Szczerze? Wolę sprawę w sądzie, bo tam chociaż sędzia wysłuchuje co ma delikwent do powiedzenia. Tu rozmowa, to właściwie monolog moich rodziców. Najpierw przemawia ojciec, potem wcina się mama. Potem ojciec zwraca uwagę mamie, żeby się nie wtrącała, potem mama się obraża, że nikt nie daje jej powiedzieć (nikt! My się nie odzywamy wcale), potem tata mówi, że nie pozwala mamie mówić, bo ona się denerwuje PRZEZ NAS i on to lepiej załatwi. Potem, żebyśmy coś powiedziały, bo on czuje się jak kretyn, jak sam do siebie gada, a my mamy to w nosie. 
Mamy to w nosie....
Siostra płacze jawnie, ja walczę ze szlochem, żeby się nie wydostał na zewnątrz, do tego dołącza moja wściekłość bo widzę, że ona płacze. I hamuję te emocje, choć są tak silne, że najchętniej walnęłabym pięścią w stół. A rękę mam silną. 
Dlaczego taka reakcja? Dlatego, że cała ta rozmowa obejmuje fakt, że jesteśmy beznadziejne, bezradne, uzależnione od ich pieniędzy, ich wpływów, że beznadziejnie sobie ułożyłyśmy życie, że oni muszą nam pomagać, co to będzie jak ich nie będzie, że sobie nie poradzimy itd itd. Kiedyś moja siostra usłyszała (ona tak jak ja jest rozwódką, jej mąż ją zdradził, zostawił, zrobił dziecko innej) takie zdanie od naszej mamy:" Kto Cię pokocha? Może kogoś zauroczysz, ale gdy Cię poznają, od razu odejdą", ja zaś, że "jestem naiwna, że daję się nabrać, że ktoś mnie pokochał". Budujące prawda? Od razu można zakładać nowe związki.
Tak jest przez lata. Kiedy słyszę o rozmowie, od razu mówię NIE. Niewiele to pomaga, bo przecież są imieniny, urodziny, czy pretekst pomocy im. Nie umiemy nie pomóc, to nasi rodzice. Lubią przyjęcia, kasę mają, więc robią. Ja pomagam w kuchni, czasem kilka godzin, siostra przystraja pokoje na przyjście gości. Przyjaciele moich rodziców - obowiązkowo wszyscy na stanowiskach, z super autami, z grubymi portfelami. Owszem sympatyczni, lubimy ich, a co dziwne, oni nas. Hmm, takie nieudane dzieci. Niektórzy wręcz nas bardzo lubią. Może dlatego dostajemy po koszyczku za robotę i mamy wyjść zanim goście przyjdą. 
Wracając do rozmowy, kiedy oboje wrzeszczą, żebyśmy mówiły nie reagujemy na krzyk, kiedy jednak zaczynają ironizować i śmiać się, że ich się boimy, nie wytrzymuję. Nienawidzę, kiedy ktoś mi mówi, że czegoś się boję. Owszem, czasem mnie niepokoją nieznane mi sytuacje, w których okaże się, że jestem beznadziejna. Ale nigdy, nigdy nie boję się człowieka. 
Mogę jedynie obawiać się, że kogoś skrzywdzę, gdy wybuchnę gniewem. Kiedy już wybuchnę, dopóki się nie uspokoję sama, dzieje się. Wiem, że mogę kogoś skrzywdzić, dlatego skupiam się na hamowaniu swojego gniewu. 
Nienawidzę zarzucania mi nieprawdy. Owszem, kiedyś pożyczałam od rodziców pieniądze, kiedy nie miałam pracy, byłam z malutkim dzieckiem, a mąż przepijał niemałą pensję, ale ją odpracowywałam. Nawet w dzieciństwie  nie było czegoś takiego jak kieszonkowe, zawsze musiałam odpracować lub zapracować. Nie mówię, że źle. Ale mówienie, że bierzemy i bierzemy za darmo i nie jesteśmy za to wdzięczne, jest krzywdzące.
Kiedy zaś nie chcemy ich pomocy, rzeczy, które nam kupują, albo na siłę każą nam szukać a oni zapłacą, obrażają się i czują się upokorzeni. 
Kiedy pomagają nam finansowo, robią to na takich warunkach, które nas upokarzają, oni doskonale o tym wiedzą. Każdy rachunek jest pokazany, rozliczane jesteśmy z każdego grosza, każdy zakup skomentowany. Więc nie godzimy się na pomoc, co niestety też przynosi opłakane skutki. 
W lutym tego roku zadzwoniłam do ojca, żeby powiedzieć, że nie będę więcej korzystała z jego pieniędzy, chyba, że zarobię u niego (ciężka, fizyczna, męska praca), że nie będę pokazywać rachunków i nie będę się spowiadać z wydanego każdego grosza, że nie, nie zgadzam się na rozmowy (bo już zapowiedział) i że koniec ingerencji w moje życie. Usłyszałam tylko jeden wielki wrzask, że go upokorzyłam, że jestem chamska i że natychmiast mam się zgłosić na rozmowę. Rzuciłam telefonem, bo poczułam taki ból w sercu, bałam się, że zacznę po prostu krzyczeć, bez słów, głośno, żeby zagłuszyć wszystko. Byłam w stanie napisać smsa, że to co powiedziałam jest na poważnie i zdania nie zmienię. Odpisał: "Już mnie nie ma dla ciebie". Może mocno odpisałam, ale napisałam tak:" Dobre wychowanie nie pozwala mi na odpisanie tak, jak bym chciała napisać, zastanawiam się tylko, skąd to dobre wychowanie".
Minęły tygodnie, nie wiem, kiedy w tym roku była wielkanoc, zrezygnowałam z katolicyzmu, jestem chrześcijanką, według wiary biblijnej nie ma czegoś takiego jak tradycja obchodzenia świąt, choć się nie odcinamy, ponieważ rodziny chrześcijan najczęściej są katolickie. Zbliżał się więc ten okres i rodzice zaprosili nas na święta. Długo biłam się z myślami co zrobić, jak zawsze, zwyciężyło to, że moi rodzice poczują się źle i będą upokorzeni, kiedy nas nie będzie. Poza tym postawiłabym w złej sytuacji syna. Poszliśmy. I znów sztuczność, że wszystko w porządku (taka jest od lat). Jakoś tam zawarstwiła się kolejna rana. Kilka miesięcy później, w rozmowie telefonicznej na zupełnie inny temat, ojciec powiedział do mnie: "czekam na przeprosiny". Odpowiedziałam mu, że jeśli kiedykolwiek skrzywdzę go naumyślnie lub nie, jeśli poczuję, że zrobiłam źle - przeproszę go, ale teraz niech nie czeka, bo się nie doczeka.
Innym razem napiszę, jaka jest cena za pomoc naszych rodziców. 
Po kawałku z siebie będę to wyrzucać. To moja terapia. Może tak się z tym uporam.
Porozmawiać?
Nie, dziękuję, teraz czas na mój monolog 



poniedziałek, 28 października 2013

Mea culpa?

Całe życie winna
Wszystkiemu
Mówi się, że gdy dojdzie do jakieś tragedii, przeżywanie jej ma swój schemat. Najpierw obwinianie innych: To Twoja wina, potem obwinianie siebie: To moja wina
U mnie bez względu na sytuację, bez względu na jej etap - jest zawsze moja wina.
Gdy ktoś nawali, zrani mnie, zostawi - zastanawiam się co ze mną jest nie tak?
Nie trwa to długo, nie jest intensywne nurzanie się w pretensjach do siebie, ale jest. Taki wręcz odruch.


Nieważne kto nawalił, kto podpadł - wina moja. 
Może dlatego ci, którzy o tym wiedzą i podkreślam ci, którym NAPRAWDĘ na mnie zależy, starają się unikać takich konfliktowych sytuacji, dlatego też mój syn stara się nie podpaść, co mi odpowiada, bo nie muszę stosować szlabanów i krzyku. 
Skąd to poczucie winy?
Od kiedy pamiętam, wina była moja, nasza (jeśli też napiszę o swojej siostrze). Nieważne co się stało, nieważne, kto zawinił. W szkole były nieporozumienia, wiadomo, niektórzy nauczyciele nie mogą być pedagogami. Ja akurat miałam spokój, bo się stawiałam, jak ktoś coś miał (wtedy nauczyciele mogli z błogosławieństwem dyrektorskim, a w moim przypadku i rodzicielskim, upokarzać uczniów). Moja siostra, zawsze grzeczna i milcząca miała gorzej. Kiedy wracała z płaczem do domu (miała ohydną wychowawczynię) moi rodzice stali nad nią i przeprowadzali śledztwo, co złego zrobiła. Potem, na następny dzień kupowali kwiatki i szli "upokorzeni" przepraszać za straszne zachowanie córki. Wiecie, na czym polegała wina mojej siostry? Ona panicznie się bała tej babki. To była jej wychowawczyni i pani (pani wrr) od polskiego. Kiedy zaczynał się polski, ona, choć była bardzo dobrą uczennicą, dostawała silnego bólu brzucha. Kiedy nauczycielka ją pytała, paraliżowało ją. A ta wyzywała od idiotek, tępaków. 
Ale to była jej wina. 
Jednak to co jej się zdarzyło, miało finał już w moim dorosłym życiu, ale to później.
Nie wiem, czy my byłyśmy złymi córkami, nie wiem, czy rodzice zazdrościli swoim przyjaciołom ich dzieci, które zawsze były zdolniejsze, zabawniejsze, zaradniejsze, inteligentniejsze. My nie spełniałyśmy ich wyobrażeń o dobrych dzieciach. Zawsze miałyśmy poczucie bycia tymi gorszymi.
Pamiętam, jak tata pomagał mi z matmy, kreśląc to, co ja napisałam, wrzeszcząc, że jestem tępakiem, ja łykająca łzy i ... wyrzucająca sobie, że ja jestem taka durna, a on przeze mnie się denerwuje. Moja mama, która sprawdzając moje wypracowania, z którymi nie miałam kłopotu, zawsze lubiłam pisać, kreśliła moje zdania i dopisywała swoje. Gdy dziś słyszę liczne pochwały, że dobrze piszę, mam wrażenie, że mama weźmie długopis i napisze lepsze zdanie, bo ja nie do końca wyraziłam swoją myśl.



Ile razy słyszałam, że moja mama mało co nie straciła życia przeze mnie, a ja jestem taka wredna. Gdy mama była ze mną w ciąży, okazało się, że jedna nerka jej nie pracuje, a druga jest wędrująca. Miała do wyboru, albo przerwać ciążę, albo ryzykować życie. Zaryzykowała. Biedna, może myślała, że urodzi kogoś wartościowego według jej zasad.
Potem słyszałam, że moja mama leczy się przeze mnie u psychiatry. Nie dawała sobie rady ze swoimi emocjami. Dlaczego? Dlaczego przeze mnie?
Dlatego, że (moja mama zawsze wiedziała o mnie bardzo dużo, więcej niż ja. Ale nie wiedziała, że mam refluks, nie wiedziała, że mam problemy z oddychaniem, ba nie wiedziała, wiedziała, że na pewno tego nie mam) zdradzam męża (miałam kochanka nie wiedząc o jego istnieniu - mąż jej powiedział, mąż alkoholik), że wywołuję awantury mąż jej powiedział (broniłam się przed jego napaściami, czasem wręcz kończącymi się ratowaniem swojego życia). Nie radziła sobie, nie pytała mnie, mówiła, że to moja wina, że tak jest. Bo jestem nerwowa i nienawidzę ludzi.
Szukała mi pracy, najlepiej w jakimś archiwum, żebym nie miała styczności z ludźmi, bo im szkodzę. Największe moje przewinienie? Nie ma największego, wszystkie są duże, ogromne.
Jedno z nich? Proszę bardzo.
W pijackim uniesieniu mój mąż zaczął mnie dusić. Traciłam już przytomność, kiedy pomyślałam o malutkim jeszcze synku (miał 4 lata), że rano wstanie i wejdzie do kuchni. Zobaczy martwą matkę, chwyciłam to, co miałam pod ręką. Zraniłam go. Przeraziłam. Uciekł z domu.
Okazało się, że nad ranem zadzwonił do moich rodziców. Powiedział, że go zaatakowałam. Moi rodzice przyjechali ze swoim zimnym, potępiającym spojrzeniem. Ze mną była moja siostra, która starała się wyjaśnić sytuację. Ja nie mówiłam nic. Rodzice zlekceważyli płacz siostry. Kazali mi się ubierać. Myślałam, że wiozą mnie na policję. Jednak nie, zawieźli mnie do psychiatry. Wsadzili do gabinetu. Okazało się, że przedstawili mnie jako niedoszłą morderczynię męża. Kiedy opowiedziałam kobiecie co się stało, widziałam jej poruszenie. Zawołała rodziców, po moim pozwoleniu, powiedziała, co się stało. Wtedy uwierzyli. Nie mnie, nie siostrze, tylko obcej kobiecie. Z policją to tylko się skończyło tak, że dostałam Niebieską Kartę i wizyty dzielnicowego, który pilnował mojego bezpieczeństwa. Uwierzyła lekarka, uwierzyła policja, a moi rodzice powiedzieli: Mogłaś nam powiedzieć, jesteśmy Twoimi rodzicami, nie ufasz nam, my byśmy Ci pomogli, ale wolisz być butna i samodzielna. Jedno tylko jest pewne, to Twoja wina, on  pije, bo Ty go nie kochasz".
Chęć zwierzania się uleciała w powietrze.
Mea culpa

Moje dziecko szanuje chleb

Mój siedemnastoletni syn szanuje chleb


Mamy takie niepisane zasady. Ja kupuję te najbardziej naturalne, zdrowe, a on pilnuje, żeby nie spleśniały. Co się niestety zdarza, kiedy zapominam o jedzeniu. A tak mam, jak pracuję. Zdarza się, że dostaję od niego burę. Tak jak wczoraj, wpadł do mnie po północy, przyniósł kawałek chleba i powiedział: "Patrz mamo, znowu spleśniał, jak ja nie cierpię wyrzucać chleba". Kiedy otrząsnęłam się z szoku i przestrachu (on nie umie cicho otwierać drzwi), znów poczułam dumę z syna.
Obiecałam, że ten czerstwawy odświeżę i zjem kanapki na śniadanie. On poszedł spać, a ja ... pomyślałam, jak chleb, który stanowi element najważniejszej modlitwy, tak często jest zapomniany.
Jak obiecałam, tak zrobiłam. Pisząc blog jem odświeżony chleb na zakwasie. Pyszooooota.
Tym krótkim akcentem, lecz mocnym kończę mówiąc: Chleba naszego powszedniego daj nam Panie...

niedziela, 27 października 2013

Szczęśliwe dzieciństwo?

Tak często się słyszy, że ktoś miał szczęśliwe dzieciństwo, chce być znów dzieckiem. Takie słowa pojawiają się wtedy, gdy problemy przytłaczają, człowiek traci poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości. Brzmi znajomo, prawda?
Nie dla mnie. Nigdy nie chciałabym wrócić do swojego dzieciństwa, choć teraz z perspektywy czasu, mogę być losowi wdzięczna, że takie miałam. Nie byłabym taka, jaka jestem. Pewnie byłabym lepsza, nie tylko dla otoczenia, ale głównie dla siebie. Dziękuję jednak, że moje dzieciństwo wykształtowało mój charakter, że mimo tego, że czasem jest źle, to jednak nawet po ciężkim upadku, potrafię podnieść się z kolan i iść dalej. Mimo tego, co przeszłam i co niestety nadal przechodzę, choć ... dobra o tym później, to jednak jestem optymistką, potrafię zachwycić się pięknem, które zauważę nawet pod grubą warstwą brzydoty. Szkoda jednak, że nie mam poczucia własnego piękna, nie umiem ufać ludziom, którzy mówią o mnie dobrze i choć te słowa sprawiają mi ogromną przyjemność, to jednak ... nie potrafię odebrać tego, bez żadnego ale. Szkoda, że moje dzieciństwo zabiło mi poczucie własnej wartości.
Właśnie jako optymistka, jak wcześniej powiedziałam, umiem odwrócić, to co złe w stronę dobrą. Przez życie w fałszu i obłudzie, gdzie na zewnątrz każdy się uśmiechał, a w środku była zjadliwość, mam alergię na takie ludzkie zachowania. Całe życie wyrzucano mi, że pokazuję swoje emocje, oczywiście te złe, które powodują, że ludzie źle o mnie myślą, które powodują nienawiść do mojej osoby. Nie do końca to prawda. Złości nie umiałam ukryć, ale ukrywałam ból, zranienie. Nauczyłam się nakładać maskę


Płakałam nocą w poduszkę, albo w ręcznik przy lejącej się wodzie do wanny, nawet nie wiecie, jak to wręcz rozrywa płuca, radość maskowałam chowając oczy, bo po oczach najbardziej widać iskry radości i złości. współczucie zakrywałam szorstkością. Przy moich rodzicach zimna, przy siostrze zawstydzona, że nie umiem przy niej skutecznie nałożyć maski, choć i ją trochę oszukiwałam. Dlaczego tak robiłam? Dlaczego nie pokazywałam swojego prawdziwego ja? Żeby się nie odkryć, bo każdy cios tak bardzo bolał. A ciosy padały często. Nie tylko te fizyczne, ale też i psychiczne. 
Chociaż teraz minęło tyle lat, od momentu mojego dzieciństwa, to jednak nadal boli. Żeby sobie z tym poradzić nauczyłam się na wewnętrzny rozkaz przestać myśleć. Ale to nie leczy, tylko tłumi. I po jakimś czasie znów wyjdzie. 
Kiedyś ktoś, kto podał się za mojego przyjaciela, a chyba nim nie pozostał, zapytał mnie, czy miałam w życiu przynajmniej 1 dekadę w życiu spokojnego czasu, gdzie byłam sobą, a nie człowiekiem w masce. Nie. Nie miałam.
W wieku 7 lat zdarzyło się coś, co zaważyło na tym, że znalazłam i dopasowałam na małą wtedy jeszcze twarzyczkę maskę, którą założyłam. A w moim sercu zaczął budować się mur. Na pewno coś się działo jeszcze wcześniej, skoro tak nagle mi się wszystko ugruntowało, ale nie pamiętam. 
Może komuś wyda się to nieważne, jednak dla mnie to zaważyło na całym moim życiu. Pomagam ludziom, lubię to, ale o mojej pomocy nie dowiedzą się moi najbliżsi (chodzi o stopień pokrewieństwa). Nie mówię tu o synu, a siostrze prawdopodobnie powiem. Kiedyś spróbowałam powiedzieć rodzicom, niepotrzebnie. Usłyszałam to co zwykle, że jestem naiwna, że mi nikt nie pomoże i że nie stać mnie na pomaganie, więc niech ktoś mi za moją pomoc zapłaci. Już nie mówię.
Pewnie niektórzy się zastanawiają co się wtedy zdarzyło. Tę scenę mogłabym namalować. Mieszkałam jeszcze na osiedlu Antoniuk, kto z Białego, ten na pewno zna to osiedle. Była zima. Poszłam z moją mamą do apteki na ul. Ukośną. Moja mama miała długi kożuch, który, jak to było wtedy w zwyczaju, miał przyszyty do kołnierza, rękawów lisa. Jedynie inny był od pozostałych, ponieważ jeszcze na dole był nim obszyty. Stanęłyśmy w kolejce. Było dość dużo ludzi. wiadomo, wtedy aptek było o wiele mniej niż dziś. Stałam grzecznie, choć było mi gorąco i nudno, ale .. właściwie nie wiem co ale, grzecznie stałam i już. Nagle do apteki wszedł jakiś pijany facet, zaczął się rzucać, głośno mówić, hmm, raczej powiedziałabym bełkotać i zaczepiać wszystkich. Usiadłam na takie białe, plastikowe krzesełko, coś tam do mnie też mówił, ale nie zwracałam na niego uwagi, choć fakt, zatkałam nos. Nie podobał mi się zapach. Widocznie to pomogło, bo się odczepił ode mnie. Jednak zrobił coś, co spowodowało, że zapomniałam, że miałam być grzeczna. Moja mama całe życie bała się pijanych facetów, a ten facet podszedł do niej i zaczął coś gadać, głaskać po tych lisach. Zapaliła mi się czujka. Ludzie nie reagowali, a moja mama .. widziałam po jej oczach, bała się. Podbiegłam do faceta i z całej siły go popchnęłam. Zaczęłam na niego krzyczeć, żeby zostawił moją mamę. Facet wstał i chciał mnie złapać. Wzięłam to plastikowe krzesło i zamachnęłam się na niego. Nie wiem, czy bym w niego rzuciła, na pewno krzywdy bym mu nie zrobiła. takim plastikiem i siłą mięśni siedmioletniej dziewczynki. Dopiero wtedy ludzie go złapali i wyrzucili na zewnątrz. Moja mama nie zrobiła nic. Po prostu stała i patrzyła. A mnie ogarnął lęk. Dopiero wtedy. Nie bałam się pijanego, wściekłego faceta, bałam się mojej mamy, którą obroniłam. Ona nie powiedziała nic, wzięła mnie za kołnierz, jak niesfornego psiaka i wyprowadziła z apteki, uśmiechając się do ludzi, którzy chwalili mnie, że broniłam mamy i że jestem taka odważna. A ja widziałam tylko oczy mojej mamy, które patrzyły na mnie z zimnym obrzydzeniem. Wyszłyśmy z apteki, wtedy mnie puściła i bez słowa ruszyła przodem. Nawet na mnie nie patrząc. Biegłam za nią przez ten śnieg i trzęsłam się ze strachu. Dogoniłam ją, stanęłam z przodu i objęłam, mówiąc: Mamo, przepraszam. Odtrąciła mnie i zapytała, gdzie ona ma teraz chodzić do apteki, skoro narobiłam jej tyle wstydu. Na siłę ją zatrzymałam i prosiłam, żeby nic nie mówiła tacie. Czułam tak ogromne poczucie winy. Obiecała, że nie powie. Wróciłyśmy do domu. 15 minut później do pokoju zawołał mnie ojciec. Już wszystko wiedział. Oczywiście znał wersję mamy.
...
stałam jak słup soli. Nie miałam siły zaprzeczyć, nie pamiętam, czy dostałam lanie, czy reprymendę słowną. Pamiętam ich krzyk, głównie mamy. Wrzeszczeli, żebym coś im powiedziała, żebym się tłumaczyła. Podniosłam głowę i spojrzałam w oczy mamy. Powiedziałam tylko: Przysięgłaś mi, że nikomu nie powiesz. Nigdy więcej nic o mnie nie będziesz wiedziała, dowiesz się jedynie tych rzeczy, na które Ci pozwolę.

I tak jest do dziś. Chociaż bardzo ich kocham, bardzo mocno. To jednak ... Może gdybym ich nie kochała, byłoby mi łatwiej, może.. Ale to się nie zmieni.
I jeszcze jedno, choć taki historii było i jest całe mnóstwo
Moi rodzice, doskonale zablokowali swoje wspomnienia z przeszłości. Nie pamiętają faktów, że nas bili, upokarzali  i twierdzą, że wszystko sobie wymyślamy. Ich wieloletni znajomi uważają ich za doskonałych ludzi, świetnych katolików (co się akurat zgadza, typowe zachowanie dla nich), wspaniałych rodziców, tylko, dzieci (mnie i siostrę) mają niewdzięczne. 
Oni nie pamiętają 
My jednak tak, tylko, że ja mam silniejszą psychikę i swoją złość umiem odwrócić w siłę: że ja jeszcze coś udowodnię.
I jestem tarczą, dla swojej siostry, bo ona tego nie potrafi.
Powrót do dzieciństwa?
Dziękuję, nie skorzystam

jeszcze jedno dodam
 to co złe obróciłam w dobre
dzięki moim rodzicom 
nauczyłam się, 
jakim rodzicem nie być
Dziękuję Wam za to
mamo i tato
mój syn też jest wam wdzięczny
Jest waszym ukochanym, jedynym wnukiem,
a dla mnie moją miłością i dumą
czyli kimś, kim bardzo bym chciała być dla was
a nigdy nie będę


piątek, 25 października 2013

Człowiek człowiekowi wilkiem

No wiem, po podziękowaniach gaz po oczach i z grubej rury, 
ale tak mi się nasunęło
Jak to z nami człowiekami (jak mówi książę Julian) jest.


Skąd się nasunęło? 
Z pozornie błahego pytania na temat kociej karmy lub kociej kąpieli, którą dyskusję wywołała nieświadomie moja urocza koleżanka i autorka kryminałów. Marta po prostu zapytała, co robią inni użytkownicy, oj przepraszam, właściciele kotów, żeby je nakarmić dobrą karmą lub jak poradzić z ich kąpielą, kiedy trzeba już tego dokonać, mimo niechęci kotków do tuszu.
Dyskusja pozornie zatem niewinna prawda? Ale gdzieś coś tam się wdarło, ktoś niechcący lub chcący, nieświadomie popełnił błąd ortograficzny (przyznaję z racji bycia oświatowcem i pisacielem, trochę mi to zgrzyta między zębami), drugi, (pomijając fakt, że sam popełnił błąd ortograficzny) zalał go rzeką zjadliwej ironii wytykając błąd i proponując zakup słownika ortograficznego, choć nie przymierzając powinien kupić dwa egzemplarze i jeden zostawić sobie. No i poszło na całego, z wzajemnym obrażaniem się, żenującymi docinkami. Już się zapomina o temacie rozmowy: jaka karma kiciusiowi najlepsza, jak kiciusia wykąpać, albo obciąć pazurki. Tu się nie wymądrzam, kota nie mam, mam psa - tu wiedzy trochę posiadam. 
Mogę zrozumieć, że ktoś się już nie lubi, albo nigdy się nie lubił. Ktoś komuś podpadł i szpileczkę się wsadza na forum, bo ktoś kogoś zranił czy obraził. Ale obce osoby, które nigdy wcześniej się nie znały? Ma to sens? Hmm, może ma, ale ja go nie widzę.
Jeszcze jedno mi przyszło do głowy.
Dlaczego tak łatwo nam rzucać złe słowa? Tu nie czujemy wstydu, skrępowania, że padnie też słówko z gatunku mięcha. A jak mocno wyważamy słowa, jeśli chodzi o wyrażenie wzruszenia, podziękowania, zachwytu, sympatii. 



Czyżby uwierał nas kolejny brak słownika? Tym razem słownika języka polskiego?
Tu się nie da? Tu pojawia się kłódka zamykająca się na ustach, przez które ciśnie się słowo pocieszenia i wsparcia?
Dlaczego człowiek człowiekowi jest wilkiem?
Dlaczego człowiek jest zawsze oskarżycielem, który skazuje na surowe wyroki bez mocnych dowodów?
I dlaczego zawsze rzuca pierwszy kamieniem, skoro sam nie jest bez winy?

Bo jest człowiekiem???



Stworzony na Boże podobieństwo
tak daleki od ideału
czasem wbrew postanowieniom
pozostaje tylko człowiekiem
skupiony na sobie
zamyka oczy, by nie widzieć innych
zasłania uszy, nie chce słyszeć płaczu
przez zaciśnięte zęby sączą się słowa
pełne jadu i nienawiści
jeśli chcesz być człowiekiem
otwórz oczy
odsłoń uszy
zobacz, że jest tu jeszcze ktoś
tak samo ważny jak Ty
rozszerz usta w uśmiechu
i powiedz, czy czegoś potrzebujesz bracie?
Wtedy masz prawo nazwać się człowiekiem
choć wciąż dalekim, ale bliższym do ideału
zasłuż na to.

środa, 23 października 2013

Dziękuję

Dziękuję wszystkim za to, że mnie czytacie. Dziękuję za piękne komentarze przekazywane mi osobiście lub na maile. Dziękuję, za wasze zgody ze mną i inne zdania, za dyskusje, pytania. Dziękuję, bo dzięki wam wiem, że to co przekazuję jest ziarenkiem, które jeśli jest mocne zakiełkuje, jeśli będzie niedobre zniknie bezpowrotnie.


Wiem, czasem moje słowa są ostre. Czasem ironiczne, czasem wzruszające. Zawsze prawdziwe. I choć niektórzy mnie ostrzegają, zawsze prawdziwe, moje i mówiące o mnie. Chcę, żebyście wiedzieli, że moje wypowiedzi nie są oparte na wiedzy z książek (które kocham i ewentualnie tylko cytuję używając znaków 
"..."), cudzych doświadczeń, ale pochodzą z moich wspomnień, doświadczeń, przeżyć, przemyśleń. Jeśli się nie zgadzacie, to nie zgadzacie się właśnie z nimi.
Poruszam trudne tematy, ale nie jest ich tak dużo. Dlaczego? Bo potrzebuję nabrać dystansu do sprawy. Później powoli, staram się napisać. Gdy wychodzi na ostro, rezygnuję, nie chcę nikogo zniechęcić, zranić. Ale wybaczcie, czasem muszę bo inaczej "się uduszę" jak to śpiewał JerzyStuhr.
Dziś, wczoraj dzień zalatany, przejeżdżony. Jeszcze czeka mnie praca. Nie napiszę więc dużo. Ten wpis jest moją wdzięcznością dla was. 
Co ciekawe i bardzo radosne, że czytają mnie np w Beninie, Rosji, Korei Południowej, Stany Zjednoczone  rywalizują z Polską i czasem zwyciężają. Hmm, swoją drogą ciekawa jestem jak mnie przyjmują np. w Korei Południowej? Mam nadzieję, że choć troszkę tak jak w Polsce :)
Także, do następnego wpisu. Muszę jeszcze lecieć z psem, potem kawa i do pracy.

Nuta moja 2,5 letnia sunia z ADHD

 Ech łóżeczko, poczekasz sobie na mnie, poczekasz. 


sobota, 19 października 2013

Zatrzymaj się, zanim nazwiesz kogoś przyjacielem

Przyjaźń, czy takie coś istnieje?
Istnieje, mimo wszystko, mimo licznych rozczarowań, wiem, że istnieje.
Chociaż, czy można nazwać rozczarowaniem coś, czego się spodziewam?
Wiele osób zapewniało o swojej przyjaźni, wsparciu, chęci pomocy, serdeczności, życzliwości. Tak, wierzę w te wartości. Wierzę. Bo je otrzymuję i je daję. Tylko wychodzi na to, że nie od każdego można oczekiwać prawdziwych, przyjaznych uczuć
Czasem po prostu te "skarby" okazują się bardzo grubą warstwą lukru, na czymś, co w końcowym efekcie nie jest  smacznym, słodkim ciastkiem .


Zastanawiam się jednak: po co udawać przyjaźń?
Po co udawać przyjaźń ze mną? Nie jestem bogata, więc przyjaźń ze mną nie przyniesie zysku w postaci grubszego portfela, czy jazdy super wypasionym samochodem. Wysłucham? Wiele osób to także zrobi, chociażby barman, który nalewa Ci kolejnego drinka, czy fryzjerka, która ścina Ci włosy. Moje znajomości nie są aż takie wszechmogące, żeby wykorzystać mnie do dotarcia do innych, nie załatwię więc sponsora, czy pracy - na plecy się więc nie nadaję.
Więc po co?
To, że poświęcę swój czas, pomogę, jeśli jest taka potrzeba, posłucham czy pocieszę - to aż takie super, żeby pooszukiwać przyjaźń ze mną? Wątpię. Bo jeszcze ja czasem też czegoś potrzebuję, a tu już jest jakieś ryzyko, bo jeszcze trzeba będzie posłuchać, pocieszyć. Ryzykowne prawda? A więc ... zatrzymaj się, zanim nazwiesz siebie moim przyjacielem.
Życie, moje życie nauczyło mnie, traktować przyjaźń z przymrużeniem oka. Wszelkie achy i ochy na mój temat też. Nie zawsze tak jest, czasem trafia się na człowieka, który bez zapewnień stoi przy mnie cały czas. Im mniej mówi tym bardziej mu wierzę. Tym bardziej, że wiem, że nawet jak się zetniemy, pojawi się, nawet na ciężkie westchnienie, bez prośby, bez słów.
Czasem i ostro się pokłócimy, pomilczymy kilka dni jednak nigdy nie zastanawiamy się nad tym, czy kończymy znajomość czy nie. I trwamy tak przy sobie, w dobrych i złych chwilach. Bez podtekstów, bez zazdrości (tak, mówię o przyjaźni między różnymi płciami).
Długo nabieram zaufania, szybko można mnie zrazić. Kiedy wyczuwam choć nutkę fałszu, braku prawdy, od razu zmieniam nastawienie. Nie oczekuję więcej od "przyjaciela", lecz czekam, kiedy runie.
Nie muszę niczego przyspieszać. Dobrą stroną fałszu jest to, że nie utrzymuje się długo. Zaczyna pękać, dochodzą do tego wyimaginowane wyrzuty sumienia, które ranią nie mnie, ale kogoś, kogo owy przyjaciel oszukuje, udając przed kimś, dla niego ważnym, że nie istnieję.
To jest przyjaźń?
W ukryciu?
Nie, to nie przyjaźń. Może pragnienie, udowodnienie sobie czegoś, chęci czucia się najważniejszym, najlepszym, najprzystojniejszym, nie wiem co jeszcze
Ale nie jest to przyjaźń. Takiej nie potrzebuję, nie chcę
Wolę napawać się cichym i stałym wsparciem niż głośnym i euforystycznym okrzykiem - jestem przy Tobie, bo Cię kocham jak przyjaciółkę!!!!!!!. Ale teraz cicho, bo ktoś patrzy i słucha.


Nie chcę takich relacji ... więc ... zatrzymaj się, zanim nazwiesz się moim przyjacielem.
Nie nazwę Cię brzydko, nie przeklnę. Życzę Ci szczęścia i mądrości przy następnym nawiązaniu relacji między ludźmi.








czwartek, 17 października 2013

Ludzie a wśród nich Człowiek

Często mi przychodzi do głowy takie powiedzenie: Ludzie ludziom zgotowali ten los.
Skąd bierze się zło na świecie?
Od człowieka. Kto inny jest za to odpowiedzialny?
Człowieka, który został stworzony na podobieństwo Boga.
Dlaczego więc, ten, którego powinniśmy kochać jak bliźniego swego, potrafi zabić z okrucieństwem drugie życie?
Wiem, trudno kochać takiego człowieka, rozumieć go, tolerować. Ja też nie potrafię.
Jak można obdarzać go, choćby obojętnością? Obojętność to też w tym przypadku pozytywne odczucie, zwłaszcza, kiedy chodzi o kogoś kto zabija.
W przeszłości mieliśmy wiele do czynienia z okrucieństwami zadanymi ręką drugiego człowieka. Czy rozpamiętywać? Wracać do złych wspomnień? Nurzać się w nienawiści? Pałać chęcią odwetu? Czasem się chce. Odpłacić tym samym, żeby poczuł ból, upokorzenie, strach, wściekłość.
Ale czy jednak wtedy, my nie staniemy się tacy sami jak on?
Ciężkie są te sprawy, trudne do zrozumienia.
Wtedy trudno być chrześcijaninem. Wybaczyć jak naucza Bóg. Nadstawić drugi policzek.
Och ciężko.
Czasem nie potrafię, przynajmniej nie od razu. Zostawiam, staram się nie myśleć. Skupiam się nad czymś innym. Nad czym? Nad antidotum tej trucizny, która podstępnie wtłacza się do serca zatruwając myśli. Przed nienawiścią ratuję się szukając dobra w innych.
Czasem się mylę. To, co ja uznam za dobro, jest czyjąś grą. Ktoś chce, żebym uwierzyła, że jest dobry, pomocny i można na nim polegać. Za długo to nie trwa, bo kto, kto nie chce być w porządku wobec innych, wytrwa w swoich słowach? Dlaczego daję się oszukać? Bo za mocno chcę, za bardzo szukam.
No cóż, nie szkodzi. Nauczyłam się mocno nie przeżywać. W końcu nie ja dostanę za to prztyka w nos prędzej czy później.
Na szczęście, nie zawsze tak jest.
Często jest tak, że wśród szarego tłumu, z zaciśniętymi ustami, zwężonymi oczami wyróżnia się ktoś, kto chętnie wyciągnie pomocną dłoń, wesprze uściskiem ręki, spojrzy życzliwym spojrzeniem, uśmiechnie się. Dzięki której, można poczuć, że nie warto skupiać się na nienawiści. Szkoda na to czasu i energii. Należy wziąć tę osobę za rękę i bacznie rozglądać się dalej.


bo tam, w  tłumie należy szukać czegoś innego. Kogoś, kto potrzebuje pomocy i kogoś, kto tę pomoc umie dać. 
Bez proszenia, czczych obietnic, wielu słów. Wystarczy tylko, że zrzucisz swój ciężar i pozwolisz sobie pomóc. Potem Ty pomożesz innemu, a on innemu i tak dalej. 
Rozejrzyj się jeszcze raz. Jesteś pewny, że to ten sam tłum, otaczał Cię jeszcze przed chwilą?
Jeśli tak - szukaj dalej
jeśli jednak coś dostrzegasz - nie rezygnuj, zatrzymaj się, wsłuchaj się, wypatruj.
 Jestem pewna, że nie będziesz samotny wśród tłumu.




poniedziałek, 14 października 2013

Jeszcze o wybaczaniu

Ostatnio były rozważania o fragmencie modlitwy Ojcze nasz, "przebacz nam nasze winy, jako i my przebaczamy naszym winowajcom"
Tak często ta najważniejsza modlitwa, jest powtarzana mechanicznie, jak mantra. Dlaczego? Dlaczego nie zastanawiamy się nad słowami, które wypowiadamy? Najczęściej przyczyna jest taka - bo tak nam wygodniej.
Lepiej wypluć te słowa z prędkością wystrzałów z karabinu maszynowego, niż powiedzieć sobie STOP, co to właściwie oznacza? 
Kto nie chce, niech nie czyta. 
Ja jednak mówię STOP
Przeciętny wierzący człowieku, czy mówiąc najpiękniejszą modlitwę Ojcze nasz, zastanawiasz się nad słowami, które wypowiadasz?
Nie mówię, że nie. Nie musicie mi odpowiadać, odpowiedzcie sobie - tylko szczerze. Swoją drogą jak często okłamujemy samych siebie, żeby i we własnych oczach wyglądać lepiej.
Jeśli wśród was, znajduje się człowiek, który rozważa każde słowo w modlitwie - szacun dla Ciebie i mam nadzieję, że uczysz też tego innych. Możesz czytać to, co ja piszę w tym tekście, bo tekst też i o mnie. Nie krytykujący, nie oceniający. Ma to inny cel. Uświadomienie, wskazówkę, jak postępować, jak się zachowywać. Nie jest to moja wskazówka, nie pochodzi ona ode mnie. Jak mogę pouczać innych, skoro mi daleko do doskonałości, a walka z moimi słabościami, emocjami jest ciężka? Czasem wygrywam, czasem przegrywam. Różnie. Staram się jednak o jedno. Myśleć, nie zamiatać "pod dywan", nie przemilczać. Przynajmniej wobec siebie, Ten, który ma wiedzieć o mojej walce ze sobą i tak to wie. 


Nic to nie da. Przeciwnie, jeszcze bardziej poczuję się źle, przecież nie lubię żyć w fałszu i obłudzie. Dlaczego więc, sama mam się skazywać na bycie w "bagnie" złych emocji? 
Może się zastanawiacie, po co to robić? Po co tak "jechać" po swojej psychice, stosować taką samokrytykę, skoro i tak jest ciężko każdemu z nas? Odpowiedź jest bardzo prosta. Ba, są nawet dwie odpowiedzi. Jedna to taka, że odpowiadając, analizując własne emocje, walcząc ze swymi słabościami, możemy dostrzegać poprawę w sobie. Druga zaś - skoro tak mocno krytykujemy, to co się wokół nas dzieje, tak narzekamy na ten zły świat, marzymy o lepszym życiu, to wprowadzajmy zmiany na lepsze. Zanim jednak zaczniesz zmieniać świat, zmień siebie. Bo może być tak, że świat wokół się zmieni, a Ty tego nie zobaczysz, bo będziesz patrzeć na niego, przez pryzmat własnych, negatywnych emocji. 


Wracając do słów (..) i przebacz nam nasze winy, jako i my przebaczamy naszym winowajcom". Kiedyś pisałam już na temat przebaczania. Całego procesu, który musiałam przejść i trwało to lata. Choć było ciężko, nauczyłam się przebaczać. Nie, nie myślcie, że to jest automatyczne, za każdym razem, gdy ktoś mnie zrani, przez kogoś poczuje się jak "śmieć", przez kogoś, kto spowoduje u mnie falę autoagresji (bo to ja czuję się winna w całej sytuacji), to łatwo mi to przechodzi. Nie, niełatwo. Tym bardziej , gdy ktoś źle potraktuje moich bliskich. Całe życie byłam tarczą, stawałam w obronie i dostawałam rykoszetem słowami raniącymi, opiniami i wszystkim co złe. Gruntowało we mnie mur niechęci, nawet i czasem nienawiści, które odczuwałam podwójnie jako broniąca kogoś i jako cel agresji czyjejś. Ten mur trwał przez lata. Jednak tak jak kropla drąży skałę, tak ja powoli, za pomocą wewnętrznych rozmów (teraz wiem, że były to modlitwy) spowodowałam, że pojawiła się szczelina, która stawała się coraz większa i większa. I wiem, że teraz zostało tego muru niewiele. 
Wybaczyłam tym z przeszłości. Byłemu mężowi, który kiedyś niejednokrotnie próbował mnie zabić, oprawcom, którzy mnie skrzywdzili, kiedy byłam młodą dziewczyną, tym, którzy wobec mnie stosowali przemoc fizyczną i psychiczną. Wybaczyłam. Nie ja ich będę sądzić. Nie pozwolę na samodręczenie się i wspominanie, co złego od nich doświadczyłam. Nie zasłużyli na to.
Jeśli masz problem z wybaczaniem, czujesz, że to Cię zatrzymuje, a chcesz to zmienić - musisz sobie uświadomić - nie jesteś złym człowiekiem, ale po prostu człowiekiem, który właśnie uczynił duży krok do przodu. Chcesz się zmienić, nie zamiatasz pod dywan, potrzebujesz pomocy. Pozwolę sobie napisać słowa, które usłyszałam w ostatnią niedzielę - proś Boga o pomoc, nie wybielaj się przed Nim. nie składaj świętobliwie rąk i nie udawaj świętego. Jeśli masz taką potrzebę, krzycz, wołaj, płacz i Jego proś o pomoc. Żeby dał Ci siłę do wybaczania. Uśmiechasz się ironicznie? Niepotrzebnie, mówi Ci to ktoś, kto doznał wielu upokorzeń (nie, nie więcej, nie mniej niż inni - tego nie wiem), ktoś, kto miał z tym wiele problemów. I wreszcie ktoś, kto mimo tego, że czasem ciężko, czuje w sobie, że wybaczył. 
Jeśli jednak jesteś człowiekiem, który z prędkością światła, wypowiada słowa " i przebacz nam nasze winy, jako i my przebaczamy naszym winowajcom", nie zastanawiając się nad tymi słowami, czy udając, że one Ciebie nie dotyczą, albo przeciwnie, jeśli jesteś dumny ze swojej radykalności, że ooo, nie Ty, to tak szybko nie wybaczasz, że Tobie nie warto podpadać - zatrzymaj się na chwilę. Naprawdę chciałbyś, żeby Bóg właśnie tak "przebaczył Ci" Twoje winy, jak Ty NIE PRZEBACZASZ swoim winowajcom?
Proponuję Ci usiądź teraz, weź głęboki oddech i ze zrozumieniem zmów modlitwę
Ojcze nasz, któryś jest w niebie...
Wsłuchaj się w swoje emocje, co czujesz, moc do wybaczenia, czy wewnętrzny opór? 
Wiesz co zrobić dalej, tylko zrób to świadomie
Odetchnij głęboko i zrób ten pierwszy krok. Poproś o pomoc
Nie zostanie ona bez echa




czwartek, 10 października 2013

Życie słowem malowane: Zerwane dzieciństwo

Życie słowem malowane: Zerwane dzieciństwo: Nie da się, po prostu nie da, uniknąć tematu. Jako była katoliczka, mogę się nie powstrzymać od niechęci do kk. (kościoła katolickiego) Ja...

Zerwane dzieciństwo

Nie da się, po prostu nie da, uniknąć tematu.
Jako była katoliczka, mogę się nie powstrzymać od niechęci do kk. (kościoła katolickiego)
Jako chrześcijanka (mówię o wierze, nie o religii, której nie uznaję)postaram się napisać obiektywnie.
Nie będę tu oczerniać kk, będę oczerniać fałsz, obłudę, zakłamanie drugiego człowieka.
Człowieka, który będąc (jak mówi) chrześcijaninem, "nie kocha bliźniego swego jak siebie samego", przeciwnie krzywdzi go w bestialski sposób. Nie mówię dziś o dorosłych ludziach, tylko o tych, bezbronnych, którzy bez pomocy nie umieją sobie poradzić z przemocą.


Tak, wiem, nie tylko księża są winni. Także i inni. Dziś jednak jest głośno o tym, jak księża (tzw. "chrześcijanie") potrafią potraktować dziecko. Tak, jak powiedziała moja znajoma dziś na fb. Za pedofilię odpowiedzialny jest celibat (kolejne kretyństwo wymyślone na rzecz kk). Skąd to się wzięło? Ktoś mocno chory psychicznie musiał to wymyślić. Czy Biblia, czyli podstawa wiary chrześcijańskiej, ma w swoich kartach coś na temat celibatu? Ja chodzę do zboru, gdzie spotkania prowadzi pastor. Człowiek, który przeważnie jest żonaty i ma dzieci. Legalne, nieukryte, bo na to pozwala Bóg. A nie jakiś tam regulamin kk. Tak, zgadzam się. Celibat na pewno ma wpływ na to, że zagrożeni są ci, którzy przebywają w pobliżu tych "wyposzczonych" mężczyzn (?) w sukienkach. 
Pedofilia w kościołach. Od lat ukrywany skandal. Nawet ten, za którym prawie każdy Polak zasuwał na kolanach, czcząc bardziej od Boga, nie reagował na pedofilię, cichutko jedynie może coś szepcąc, że tak nie można panowie koledzy. Zaczęło być głośno od Benedykta, teraz jeszcze jest głośniej. Kościół portkami trzęsie bo wiernych coraz mniej. Mam pytanie. To mam chwalić???? Że przez ratowanie swojej mocno naruszonej doskonałości zaczęto mówić o pedofilii? Oni ratują własny tyłek, a ja mam omdlewać z zachwytu, że w końcu się tym zajęli? Dlaczego się zajęli? To są powody? To jest ich troska o dzieci, potencjalne ofiary, lub ofiary już niestety rzeczywiste? No nie, dla mnie to jedynie pokazówka - patrzcie jacy my jesteśmy fajni. Tym niedobrym pokażemy nu nu i będzie znów wspaniale.
Kto jest tym niedobrym teraz? Ci, którym udowodniono, że są zboczeńcami. Dobrymi są ci, którzy tego nie robią, ALBO CI, KTÓRZY NIE ZOSTALI JESZCZE PRZYŁAPANI.
Kolejna sprawa - wypowiedź Józia Michalika, biskupem powszechnie znanym, który powiedział, że dziecko z rodziny patologicznej wciąga w złe relacje, a ksiądz dusza człowiek nie ma siły odmówić, ba nie ma siły, siłę jeszcze by miał, ale serca nie ma. No czy nóż w kieszeni się nie otwiera słysząc takie słowa?
Inni księża, choć oskarżeni wolni jak ptaki latają po kościelnym raju chronieni przez przełożonych (np. Grzegorz K, Wojciech Gil) uciekający od odpowiedzialności, przenoszeni do innych parafii. Byle zatuszować, udać, że nie nie widać, nic nie słychać. 
To są linki naprowadzające na sprawy związane z pedofilią w kk.
Tylko czy nikt tu nie zapomina o dzieciach? Dzieciach, które zawsze zostaną ze skazą na psychice. Które może dostaną odszkodowania, które dostaną przeprosiny (śmiechu warte), ale które na zawsze będą oszpecone psychiczną blizną? To zostaje, może nawet zepchnięte, gdzieś daleko w nieświadomość, ale wraca. W różnych sytuacjach, w relacjach z przyszłą rodziną, w przyjaźniach, w muzyce, w filmie, ale wraca. I o tym pamiętajmy. Pamiętajmy, kto tu jest ofiarą. Czy biedny wreszcie skrytykowany, biały jako ta lilijka, nieskazitelny do tej pory kościół, czy stojące gdzieś w kącie zagubione, zapłakane dziecko, któremu, ktoś rozwalił w sposób brutalny bezpieczny świat?
Reasumując - jak ja widzę kk? 


O tak -
NIC DODAĆ NIC UJĄĆ



środa, 9 października 2013

wtorek, 8 października 2013

Owoc miłości

Podstawowa jednostka społeczna = rodzina powinna składać się z mamy, taty i dziecka. Najlepiej dwojga dzieci. Tak jest po katolicku. Dziecko powinno się urodzić z ojca i matki. Szczegóły sobie darujemy, choć i kościół w te klocki raczej jest do przodu. W te tematy nie wnikam. Nie ten post, nie mnie oceniać.
Może ktoś odbierze jednak, że oceniam. Postaram się tego nie robić. Wyrażam swoją opinię. Albo inaczej próbuję zrozumieć.
Jak ja rozumiem bycie matką? Kim dla mnie jest dziecko?
Tak, wiem, owocem miłości.


Ale nie każde dziecko jest zrodzone z miłości, czasem jest to zaledwie namiastka uczucia, czasem przypadek, czasem świadoma decyzja. Niekiedy dziecko zostaje z samotnym rodzicem, czy już ponosi ciężar opinii społecznej? Tak, ponosi, choć na szczęście jest to coraz rzadsze zjawisko, zwłaszcza w dużych miastach, Jednak na wsiach panna z dzieckiem to jeszcze wstyd. A już jak ksiądz proboszcz się odezwie w tej kwestii to wręcz grozi ukamieniowaniem rodzica (w przeważającej części przypadków matki) a dziecko pokazywane jest palcami.
Kolejna sprawa dziecko zrodzone w sposób "naturalny", ze związku małżeńskiego. Mamusia i tatuś. Idealna rodzina, ale wkrada się alkohol lub inny, jak się okazuje, partner. Dziecku rozwala się bezpieczny świat. 
Ale nieważne, tak jest jest dobrze, tak uznaje społeczeństwo. 
No i teraz burza w szklance wody. In vitro. Uuuu tu kościół mówi VETO, jego wyznawcy też. Dzieci wytykane palcami, rodzice opluwani. Chrześcijanie prawdziwi. Znów bardziej święci od Boga, który przecież powołuje te dzieci do życia. Skąd wiecie, że nie kibicuje rodzicom, dając im siłę do zniesienia bólu psychicznego, ich chwilom oczekiwania, nadziei, potem dając moc, do kolejnej próby? Kim jesteście drodzy "chrześcijanie"? Czy wyobrażacie sobie, że Bóg odwraca oczy od takich dzieci? Nazywa ich dziećmi z próbówki, które nie powinny żyć? Nie wierzę w takiego Boga. Mój Bóg kocha każde dziecko i nie odrzuca nikogo, nawet tych, którzy w Niego nie wierzą, takich, którzy krzywdzą innych. Może czasem się gniewa, może smuci patrząc na ludzkie zacietrzewienie. Co gorsza zacietrzewienie, które nazywacie oburzeniem chrześcijańskim? Skąd wiecie, jak na to zaopatruje się Bóg - dla mnie jedyny autorytet? Ja nie wiem, ale wierzę, że skoro takie dziecko się rodzi, to dlatego, że chciał aby się ono urodziło. 
Ja wierzę, że kto ma się pojawić na świecie, tego Bóg kocha i błogosławi.
Kto nie, widocznie nie ten czas i nie to miejsce.
Więc drogie mamusie, drodzy tatusiowie, którzy jesteście szczęśliwymi posiadaczami naturalnie powołanymi do życia dzieci, kochajcie je. A innym pozwólcie .. Nie!! Nie  pozwólcie!!  Nie psujcie nikomu okazji bycia rodzicem, którzy mimo swojego strachu, pragną być rodzicami.. I pielęgnować swój owoc miłości. 


Życie słowem malowane: Wschody i zachody

Życie słowem malowane: Życie słowem malowane: Wschody i zachody: Życie słowem malowane: Wschody i zachody : Upadki i wzloty Wszystko ma swój czas Jest czas rodzenia i czas umierania czas sadzenia i c...

Życie słowem malowane: Zastanawiam się, jak to jest?  Dlaczego tak jest?...

Życie słowem malowane: Zastanawiam się, jak to jest?  Dlaczego tak jest?
...
: Zastanawiam się, jak to jest?  Dlaczego tak jest? Dlaczego człowiek lubi popisywać się słowem? Słowem nie swoim, tylko czyimś. Czasem nawet...

Życie słowem malowane: Wiara

Życie słowem malowane: Wiara: Wierzę.  Wierzę nie w kościoły, nie ludzi, nie figurki. Wierzę Bogu (Jahwe), który jest żywy, nie zamknięty za drzwiami "świątyń&q...

Życie słowem malowane: Kim jest człowiek?

Życie słowem malowane: Kim jest człowiek?: Kim jest człowiek? Kiedyś, dawno temu dostałam książkę o takim tytule. Byłam za młoda, żeby to czytać, zresztą, czy słowo odda to, kim ...

Życie słowem malowane: Przyjaźń czy kochanie?

Życie słowem malowane: Przyjaźń czy kochanie?: Właściwie wszystko jedno To na kruchych murach stoi i to A może to ja taka wybrana jestem? Nie wiem. Nie do mnie może to pytanie S...

Życie słowem malowane: Na przekór

Życie słowem malowane: Na przekór: Dziś melancholijny dzień I nie przez pogodę, nie przez to, że jesień trzy dni temu kolejny człowiek ruszył z przystanku, jakim jest życie ...

Życie słowem malowane: Moje serce to jest muzyk

Życie słowem malowane: Moje serce to jest muzyk: Dziś troszkę muzycznie Najtrudniejsze pytanie, które pada standardowo i które sprawia, że mam niesamowite problemy z konkretną odpowiedzią,...

Życie słowem malowane: Książki moja pasja trochę z humorem, trochę ze wzr...

Życie słowem malowane: Książki moja pasja trochę z humorem, trochę ze wzr...: Od zawsze kocham książki Nauczyłam się czytać, gdy miałam 5 lat do dziś mam swoją pierwszą książkę "Bajeczki z obrazkami" Sutiej...

Życie słowem malowane: W życiu wszystko jest po coś - rozliczenie się z ż...

Życie słowem malowane: W życiu wszystko jest po coś - rozliczenie się z ż...: Moje życie Hmm, ciężko określić jednym słowem Byłoby na pewno cięższe, gdyby nie moje podejście do niego i gdyby nie moja siostra i syn. ...

Życie słowem malowane: Tolerancja - nasze / wasze drugie imię

Życie słowem malowane: Tolerancja - nasze / wasze drugie imię: Czy jesteśmy tolerancyjni? Hmm, często padające pytanie, prawie tak samo często pojawia się odpowiedź - Tak, jestem tolerancyjna / tolerancy...

Życie słowem malowane: Pomoc uczucie głupie?

Życie słowem malowane: Pomoc uczucie głupie?: Pomoc Takie niby proste, a jednak ... Jak traktujemy pomoc? Jak transakcję wiązaną? Ja Tobie pomogę, a Ty mi? Pomogę, bo będę miał / mia...

Życie słowem malowane: Kolejna próba?

Życie słowem malowane: Kolejna próba?: Tak, tak, traktuję porażki w swoim życiu Jak kolejną próbę. Dziś, teraz jednak ciężką, bardzo, chociaż tak patrząc wstecz, czy cięższą niż ...

Życie słowem malowane: Pomóż mi Tato

Życie słowem malowane: Pomóż mi Tato: Dziś, kto nie chce, niech nie czyta Dziś, kogo to nie interesuje, niech nie czyta Dziś to moja rozmowa z Ojcem Bo potrzebuję Jego pomocy ...

Życie słowem malowane: Ulotne złudzenia

Życie słowem malowane: Ulotne złudzenia: Właściwie wszystko w życiu jest ulotne Miłość, przyjaźń, wierność, przywiązanie, zaufanie, samo życie jest ulotne. Nie będę tu pisać ...

Życie słowem malowane: Pogoda - główna oskarżona

Życie słowem malowane: Pogoda - główna oskarżona: Pogoda główna oskarżona i to przeważnie uznana za winną. Czy zauważyliście, że każde samopoczucie człowieka, dodam, złe samopoczucie, każda...

Życie słowem malowane: Sięgaj tam, gdzie wzrok nie sięga

Życie słowem malowane: Sięgaj tam, gdzie wzrok nie sięga: Tak, jestem okularnicą kiedyś zastanawiałam się dlaczego muszę nosić okulary lecz znalazłam odpowiedź Bóg nie dał mi dobrego wzroku...

Życie słowem malowane: Telewizja kłamie? Czyli sensacje w TV

Życie słowem malowane: Telewizja kłamie? Czyli sensacje w TV: Z przerażeniem patrzę na coraz to nowe programy pojawiające się w TVP. Nie rozumiem idei tych mediów Pomijając seriale, ok tu się nie wypo...

Życie słowem malowane: Kobieto puchu marny?

Życie słowem malowane: Kobieto puchu marny?: Dziś postawiłam na eksperyment. Poprosiłam swojego przyjaciela, żeby rzucił mi jakieś hasło, a ja to rozwinę na blogu. Nie byłam zdziwiona...

Życie słowem malowane: Decyduję się na....

Życie słowem malowane: Decyduję się na....: Jak trudno nam podejmować decyzję. Nieważne, czy jesteś osobą, która szybko decyduje się na dane rozwiązanie, czy przeciwnie, każda decyzja...

Życie słowem malowane: Pomóż mi Tato

Życie słowem malowane: Pomóż mi Tato: Dziś, kto nie chce, niech nie czyta Dziś, kogo to nie interesuje, niech nie czyta Dziś to moja rozmowa z Ojcem Bo potrzebuję Jego pomocy ...

Życie słowem malowane: Jak unikać prawa zgodnie z prawem w państwie prawa...

Życie słowem malowane: Jak unikać prawa zgodnie z prawem w państwie prawa...: Od razu na wstępie, bo kto czytał poprzedni post, może się przyczepić, że nie pomogła rozmowa z Ojcem. Pomogła.  Ktoś może się przyczepić,...

Życie słowem malowane: Wybaczam

Życie słowem malowane: Wybaczam: Tak często narzekamy, że jest nam źle, jakie to nieprzyjemności nam strzykają w boku, jaka pogoda brzydka, albo paznokieć się złamał. Oczyw...

Życie słowem malowane: Schować chleb za plecami, obdarować kamieniem

Życie słowem malowane: Schować chleb za plecami, obdarować kamieniem: Czyli o obietnicach Obietnice, tak łatwo się je daje. Nie lubię obietnic, nie ufam im. Nie ufam tym, co łatwo obiecują. Słyszałam w życiu...

Życie słowem malowane: Największa wartość - poczucie humoru

Życie słowem malowane: Największa wartość - poczucie humoru: Bawiła przez lata. Swoim poglądem na życie, rzeczywistość, sąd, miłością do ówczesnej milicji, kotów, piwa. Śmiała się z innych, ale głównie...

Życie słowem malowane: Wschody i zachody

Życie słowem malowane: Wschody i zachody: Upadki i wzloty Wszystko ma swój czas Jest czas rodzenia i czas umierania czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono czas zabi...

Wschody i zachody

Upadki i wzloty
Wszystko ma swój czas

Jest czas rodzenia i czas umierania
czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono
czas zabijania i czas leczenia
czas burzenia i czas budowania
czas zawodzenia i czas pląsów
czas rzucania kamieni i czas ich zbierania
czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich 
czas szukania i czas tracenia 
czas zachowania i czas wyrzucania
czas rozdzierania i czas zszywania
czas milczenia i czas mówienia
czas miłowania i czas nienawiści 
czas wojny i czas pokoju       Księga Salomona

Człowiek - stworzenie, które na siłę coś chce zmieniać, nie chce czekać, siłuje się z czasem i walczy z nim. Cena jaką ponosi to złe wybory, zdenerwowanie, depresja, wątpliwości i wieczne zadawanie pytań co by było gdyby?
Ktoś, kto nie umie czekać na swój czas, odbiera szansę na zrealizowanie się, osiągnięcie celu.
Wiem, czekanie na coś, jest niesamowicie trudne. Ja, jako osoba punktualna, miałam i czasem teraz mam z tym ogromny problem. Niewąsko mnie denerwowało, że na coś (kogoś) musiałam czekać. I czekałam jak dudek, bo ja przyszłam punktualnie, a coś (ktoś) się spóźniał.
Dlatego właśnie, ja - punktualniak, mówię wam: da się poczekać na swój czas.
Kiedy coś nie wychodzi - potrafię powiedzieć, widocznie nie był ten czas. Przyjdzie wtedy, kiedy będę na to gotowa.
Do końca września miałam firmę. Szło raz lepiej, raz gorzej. Ostatnio gorzej. Zamknęłam, choć długo biłam się z myślami. Najpierw zawiesiłam, ale to niewiele pomogło, a wręcz utrudniło. Zamknęłam i zrobiłam to spokojnie i z czystym sumieniem. Powiedziałam, widocznie nie był to mój czas na prowadzenie własnej firmy.
Jestem teraz pod naporem bliskich - znajdź pracę, byle szybko.
Śmieszne, co oznacza znaleźć szybko pracę? I to najlepiej dobrze płatną. W podlaskim :) dobre sobie.
Zresztą, której pracy bym nie wykonywała, zawsze zarabiałam za mało. Nieważne, czy mój dochód wynosił 600 zł, czy 3000 zł. Było za mało. Nieważne, czy pracowałam 8 godzin, czy 24 praca i tak i tak była g...niana.
Nie będę się spieszyć, nie będę brać co podleci. Mam czas. Na razie pracuję na zlecenia. Mogę się czegoś jeszcze nauczyć.
Nie będę się szarpać z rzeczywistością, płakać nad swoją niedolą, bo jestem nieubezpieczona. Po co? Co mi to da? Rozwiąże sytuację? Przeciwnie, zdecyduje o moim złym wyborze.
Jednak z drugiej strony, kiedy pojawia się jakaś szansa na zmianę, nawet tę oczekiwaną, czy wręcz wymodloną. Nagle hamulec. Ręczny, nożny albo oba naraz.


Wtedy pojawia się strach, odkładanie na później. Nagle, gdy nie trzeba, pojawia się myśl: Aaa, mam czas, pomyślę o tym później. Potem jeszcze później, potem jeszcze. A potem - za późno! Nie zmieniłeś niczego, choć miałeś szanse. I znów biadolenie: ajaj jaki to ja jestem nieszczęśliwy. A dlaczego jesteś taki nieszczęśliwy? Bo nie umiałeś wykorzystać czasu, nie umiałeś odkryć, że teraz nadszedł czas na zmianę.
Co zatem robić? Jak zgadnąć, czy nadszedł ten czas? Poddać się mu. Bez emocji. Kiedy nie wychodzi i co chwila jest porażka. Nie szarp się, odpuść. Jak to będzie Twój czas, będziesz to czuł. Twoje myśli będą krążyć wokół tego pomysłu samoczynnie, nie musisz nimi kierować. To znaczy, że szansa jest, spróbuj. Nic nie stracisz, najwyżej zyskasz pewność, czy nadszedł ten czas, czy nie.


poniedziałek, 7 października 2013

Największa wartość - poczucie humoru

Bawiła przez lata. Swoim poglądem na życie, rzeczywistość, sąd, miłością do ówczesnej milicji, kotów, piwa. Śmiała się z innych, ale głównie z siebie. Opisywała przyjaciół, wplątywała ich w wątki kryminalne, kogoś uczyniła ofiarą, kogoś mordercą. Były i pretensje i wyrzuty, inni traktowali to z poczuciem humoru. Sięgałam po nią jak po antybiotyk, który zwalcza bakterie wywołujące paranoję dnia codziennego.
Nie pamiętam, kiedy dostałam pierwszą książkę, nie pamiętam, jaką, bo szło to seriami. Spisywałam na kartce, jakie książki mam. Kiedy zbliżała się jakaś moja uroczystość, wszyscy sięgali po tę ściągę, ciągle aktualizowaną i kupowali nowe pozycje, po czym wykreślałam te zakupione i wpisywałam te, które pojawiały się na rynku wydawniczym.
Potem nic się nie liczyło, otoczona jabłkami turlającymi się po łóżku, ja i Chmielewska. No i niekontrolowane wybuchy śmiechu. Śmiechu? Hm, mało powiedziane - rżenia. Każdy, kto przylatywał, żeby mnie uspokoić, nie mógł wyjść z pokoju, dopóki nie odczytałam fragmentu, który mnie rozbawił. Potem było rżenie zbiorowe. Pamiętam kiedyś jechałam nocą pociągiem, stałam na korytarzu, nie było za przyjaźnie. Nagle usłyszałam śmiech dziewczyny. Przez okno spojrzałam na nią. Czytała książkę. Okładka nieco mi znana. Weszłam do przedziału i zapytałam: Przepraszam - Chmielewska? Dziewczyna popatrzyła na mnie i mówi: Tak, czytam Lesia. Po chwili, dwie nieznające się zupełnie jeszcze przed chwilą dziewczyny, rżały w przedziale czytając poszczególne fragmenty. Jedno było pewne, byłyśmy bezpieczne. Kto zaczepi dwie obłąkane wariatki śmiejące się nad książką?
I zbierałam i zbierałam i zbierałam książki Chmielewskiej. Inni znaczki, kapsle, puszki po piwie, paczki po papierosach, a ja Chmielewską, moją babę do rozśmieszania.
Dziś to jedna z półek, reszta, owszem pożyczona, ale każda podpisana. Nie zginą bo wiem gdzie poszły.
Nikt nie będzie życiem ryzykował.


Dziś napisałam o swojej ulubionej pisarce, o kimś, kogo nie tylko czytałam, ale o kimś, kto pomógł mi udowodnić, że potrafię pisać. Ta wiadomość nie powinna nadejść.



 Jednak nadeszła, ale ...Nie mam jeszcze wszystkich jej książek, będę więc udawać, że nie wiem o jej śmierci. Uzupełnię swój księgozbiór. Zostanie ze mną na zawsze. 

P.S. Dziś rano pomyślałam, że poczytam sobie Chmielewską, nieważne jaki tytuł, tak samo, jak się później okazało, postanowiła moja siostra, która pożyczyła ode mnie "Wszystko czerwone". W międzyczasie przyszła ta wiadomość. 
I tak przeczytamy, tylko teraz już ze smutkiem, że nigdy więcej nie kupimy kolejnej nowości.