poniedziałek, 30 września 2013

Pomóż mi Tato

Dziś, kto nie chce, niech nie czyta
Dziś, kogo to nie interesuje, niech nie czyta
Dziś to moja rozmowa z Ojcem
Bo potrzebuję Jego pomocy
Jest mi teraz ciężko. Bez Niego nie dam rady. Potrzebuję Jego obecności, aby przejść przez to, co nieuniknione w Jego pokoju i sile.


Dałeś nam prawo, żebyśmy mogli walczyć o swoje
dałeś nam sądy, żebyśmy mogli odzyskać godność i szacunek
daj nam jeszcze ludzi, którzy umieją tego prawa strzec
Nie czynisz nas bezradnymi ślepcami
dajesz wybór i prosisz tylko o wiarę 
Wiem, że nie chcesz naszej krzywdy
kto nie przestrzega praw boskich i sądowych
winien ponieść konsekwencje
nie ja sądzę, lecz ja domagam się sprawiedliwości
od ludzi, których Ty ustanowiłeś, żeby strzegli praw człowieka
Postaw mi takich na drodze
W imieniu Jezusa Chrystusa 
Amen

Gdy jest mi szczególnie źle lub gdy zaczynam się bać włączam sobie ten film. Jest niespodziewanie kojący. 



Polecam każdemu, kto wierzy tak jak ja, albo wierzy inaczej. 


Wierzę, że jutro mnie wesprzesz i będziesz przy mnie.
Potrzebuję Ciebie Tato



czwartek, 26 września 2013

Decyduję się na....

Jak trudno nam podejmować decyzję.
Nieważne, czy jesteś osobą, która szybko decyduje się na dane rozwiązanie, czy przeciwnie, każda decyzja jest rozważana, ba wałkowana setki razy. Nieważne, bo i tak zawsze zostaje wątpliwość, czy dobrze zrobiłam / zrobiłem. Jeśli nawet nie od razu to zawahanie zaistnieje, to i tak kiedyś się pojawi.
Niestety, życie składa się z ciągłych decyzji. Cały czas decydujesz co i kiedy zrobisz.


Czasami mówią: pierwsza decyzja jest najlepsza. Nie zawsze, bo przecież zdecydujesz się pójść na uczelnię, kierunek, czy do pracy, której potem nie lubisz, nie umiesz się odnaleźć. A przecież była to pierwsza decyzja. Nie można powiedzieć, która decyzja jest na pewno dobra a która na pewno zła. Weryfikuje to życie. Ważne jest to, żeby nie siedzieć, nie rozstrząsać na zasadzie, a gdyby wybrał / wybrała to inne rozwiązanie byłoby dobre. Możliwe, ale także tak samo jest możliwe, że nie.
Nie siedź więc i nie rozważaj na próżno, bo stracisz czujność, zagubisz się przed kolejną decyzją. Wpadniesz w panikę, że nie umiesz dobrze pokierować swoim życiem. Umiesz, tylko czasem zadziałaj spontanicznie, czasem, gdy masz uczucie, że stoisz nad czarną otchłanią, zatrzymaj się, weź głęboki oddech i zajmij się chwilowo czymś innym. Z czasem przyjdzie rozwiązanie. Ważne jest to, żeby nie podejmować decyzji w nerwach. Ponieważ wtedy może się okazać, że prawdopodobieństwo wybrania dobrej decyzji dla Ciebie jest mniejsze niż trafienie "szóstki"


Ja mam swój sposób na podejmowanie decyzji. Nie zawsze skuteczny, ale często a to już jest coś we współczesnym świecie. Jeśli chcesz, posłuchaj i zastosuj. Jeśli nie, też masz prawo. To Twoja decyzja. Podjąłeś / podjęłaś ją. Jesteś krok do przodu. Widzisz? Umiesz :)
Mam podjąć decyzję, czy postąpić tak, czy tak. Najpierw odrobina relaksu. Wybieram sobie muzykę, która daje mi energię, ale oczywiście, kto co lubi. 



Następnie w myślach (możesz to zrobić naprawdę, ja teraz już jako wprawiona w boju, mogę robić to w myślach) każdą decyzję, którą mam podjąć "rozkładam na części pierwsze", wszystkie za i przeciw. Potem sumuję, gdzie jest więcej plusów a gdzie minusów. Wiem, powiecie nic nowego. Oczywiście, nie odkryłam Ameryki. Jednak to jest pierwsza część podejmowania decyzji. Ta łatwiejsza.


Ta trudniejsza wymaga więcej czasu, skupienia i ciszy. Po prostu wsłuchuję się w siebie. Żeby było łatwiej to sobie wyobrazić, porównam swoje decyzje do jabłka i gruszki. 


Biorę do ręki jedną decyzję (jabłko) i wczuwam się w siebie, analizuję swoje wrażenia. Zakładam, że wybrałam jabłko i słucham, czy jest mi dobrze, czy jestem spokojna, zadowolona. Potem biorę drugą decyzję i robię to samo. Możesz powiedzieć, że nie masz aż tak wiele czasu, ale uwierz mi, opis tego sposobu jest o wiele wolniejszy niż podjęcie decyzji. Przecież umiesz określić jak kiedy czujesz się spokojny, podekscytowany. A z czasem będzie Ci to przychodzić zdecydowanie szybciej.
Teraz muszę podjąć decyzję, czy umieścić ten wpis na blogu? Uczucia są różne, bo wiem, że część z was, nie zgodzi się z moim przepisem na podejmowanie decyzji. Ale wiem też, że kilka osób tego się ode mnie nauczyło i stosuje. Może więc, ktoś jeszcze skorzysta? A może ktoś będzie miał do mnie pytanie czy prośbę, żeby mu pomóc?
Moja decyzja: publikuję. 
A dziś życzę Wam, żeby wszystkie decyzje, które podejmiecie były dobre. 
Miłego dnia

wtorek, 24 września 2013

Kobieto puchu marny?

Dziś postawiłam na eksperyment.
Poprosiłam swojego przyjaciela, żeby rzucił mi jakieś hasło, a ja to rozwinę na blogu.
Nie byłam zdziwiona, kiedy zobaczyłam owo hasło. Jakie hasło może rzucić młody, przystojny chłopak? Oczywiście "kobieta".
Podejmuję więc wyzwanie. W sumie, nic trudnego, skoro sama jestem przedstawicielem tego gatunku.
Hmm, gatunku... no ok. Niech będzie i tak.
Kobieta.... Jaka jest dzisiejsza kobieta, jaka była, jaka będzie? Co dzisiejszy świat wymaga od kobiety, co z nią zrobił? Czy zmieniła się jej rola?


Pozwólcie, że pominę typowe relacje damsko - męskie. Pominę, bo wiadomo, istnieją, są mniej lub bardziej skomplikowane. Zachwyt, nieporozumienia, zmysłowość - stały trend w związkach. Pominę więc, a może zostawię na kolejny wpis. 
Bardziej skupię się na samej kobiecie. Dzisiejsze czasy, spowodowały, przepraszam za wyrażenie, "dwulicowość" kobiety. Nie, nie chodzi o zły wydźwięk tego słowa. To bardziej metafora. Co mam na myśli? Nic niedobrego. 



Kochani, czy współczesność pozwala być sylfildą pławiącą się w nurtach czystego źródełka, pląsającą wśród traw? 



Pozwala, czemu nie? Tylko po godzinach, co najmniej 8 godzin w pracy, reszta doby pracy w domu, jak ma czas na pląsanie, niech pląsa. Tego życzę. 
Ale czy ma na to ochotę? Kiedy już pada na twarz ze zmęczenia, marzy o filiżance kawy lub herbaty, książce lub śnie? Czy wyrwie się i rzuci w nurty źródełka muskającego jej stopy zmęczone od pantofelków, w których biega cały dzień, żeby i wyglądać jak kobieta i pracować jak mężczyzna, albo nie przymierzając wół?
Bo jak wygląda dzień przeciętnej kobiety? Mającej rodzinę? Rano pobudka, śniadanie dzieciom i mężowi (o ile ma), dzieci do szkoły lub przedszkola, biegiem do pracy, w pracy pełna gotowość, jak jest jakaś niedyspozycja to na lekach, po pracy do przedszkola lub szkoły, do domu, obiad dzieciom i mężowi (o ile ma), potem reakcja na "mamo pomóż, bo nie umiem tego zrobić", potem może coś, czego nie zdążyła zrobić w pracy, w międzyczasie reagując na "mamo, weź się pobaw, albo mamo, a ona mi to zrobiła, zabrała", potem kolacja dzieciom i mężowi (o ile ...), kąpiel dzieci, mąż (o ile ...) kąpie się sam. Dzieci śpią, mąż (o...) ogląda telewizję, kobieta prasuje i przygotowuje wstępnie obiad na jutro, wreszcie kładzie się do łóżka, bierze do ręki książkę i ... zasypia. 
Czy widzicie tu czas, w którym kobieta wyrywa się na pole i zrywa polne kwiaty? Nie, nie to, że nie chce, chce, na pewno, bo lubi się zachwycić kwiatami, posłuchać śpiewu ptaków, szumu drzew. Kocha to nawet, ale rzeczywistość nie daje jej możliwości bycia sylfildą, powabną i delikatną istotą, którą pewnie jest. 


Jaka więc jest dzisiejsza kobieta? Zmęczoną istotą, ale wciąż kochającą. Walczącą o byt, rodzinę, pokonującą konkurencję w pracy a czasem i w związku, będącą blisko tych, którzy jej potrzebują.
Oczywiście nie każda jest taka. Są panie, które stają w szranki z mężczyznami, boksują życie zażarcie i nieczysto. Rzucające się w chore związki, udające twardzielki, a może i są twardzielkami (do czasu). Nie mnie je oceniać.
Opisuję tu przeciętną kobietę.
Taką, która kocha
Taką, która chce być kochana
Taką, która jest wsparciem
i taką, która chce być wspierana
Taką, która nie chce być bezradna
Chce radzić sobie, ale nie sama
Taka jest przeciętna kobieta,
więc czemu nie jest rozumiana?


Kim więc jest kobieta? "Wodą, ogniem, burzą, perłą na dnie"

I jeszcze przy okazji, jak widzi kobietę mój przyjaciel. Zapraszam do przeczytania
http://subiektywnieoswiecie.wordpress.com/2013/09/24/jesienny-erotyk/




poniedziałek, 23 września 2013

Telewizja kłamie? Czyli sensacje w TV

Z przerażeniem patrzę na coraz to nowe programy pojawiające się w TVP.
Nie rozumiem idei tych mediów
Pomijając seriale, ok tu się nie wypowiadam, są lepsze i gorsze.


Chodzi mi bardziej o takie programy jak: Trudne sprawy, Dlaczego ja?, Zdrada, Kocham enter, Sędzia Maria Wesołowska, Sąd Rodzinny, Pamiętniki z wakacji, czy ostatni cud natury Czyja wina?
Tak się przedstawia program telewizyjny TVP (Polsat)


Wręcz cud miód malina. Nieprawdaż?
Jaki cel ma telewizja? Czym się kieruje?
Ok, ktoś może powiedzieć, że te programy dają nam, masie, najwyraźniej uznanej za totalnych przygłupów, informację, że należy zadbać o swoje prawa, nauczyć nas, że musimy żądać przestrzegania praw człowieka, bo przeważnie, gdy się dzieje krzywda, nie robimy nic, bo albo nie wiemy, albo nam się nie chce. Tak przeważnie jest w Trudnych sprawach, czy programach sądowych. Ok, rozumiem. Tylko dlaczego biorą tam ludzie z ulicy, którzy nie umieją przekazać nam problemu. Takie programy trzeba oglądać na przyciszeniu, ponieważ tam wszyscy wrzeszczą. To ma wywołać emocje? Chyba agresję, bo aż mnie ścina, kiedy słyszę te wrzaski. Czy nie można zrobić tak, żeby przekazywać w tych programach: jest sytuacja trudna, przedstawia się tak i tak, co można zrobić w tej sytuacji, gdzie szukać pomocy, co robić i robimy tak i tak. Krótko na temat i wszystko jasne. 
Ale po co? Najlepiej dla krzykaczy nakręcić program dla krzykaczy. Program jest, oglądalność jest, kasa jest. 
No dobrze, tu się doszukałam jakiegoś sensu programów, ale niestety podanego w postaci sieczki telewizyjnej.
Jaki jednak ma sens program Pamiętniki z wakacji??? Nie pojmę. Pokazanie, że Polacy za granicą to są prostaki, opluje nie umiejące się zachować? Żenujące po prostu. Ma to sens? Nauczyć nas jak mamy się zachowywać? Przez pokazywanie złych wartości? Do mnie to nie przemawia.
A może ja za dużo wymagam? Może powinnam z otwartą buzią i z zachwytem w ustach łykać tę sieczkę przeznaczoną dla mas stworzonych przez małoambitną telewizję?
I do tego ze śpiewem na ustach płacić abonament. 
No to ko ko dżambo ;)
Włączę sobie telewizor i obejrzę fascynujący i edukacyjny program (jaki to teraz leci?) O już za chwilę jest Dlaczego ja? Sprawdziłam w programie. Wezmę tylko popcorn. 



niedziela, 22 września 2013

Sięgaj tam, gdzie wzrok nie sięga


Tak, jestem okularnicą
kiedyś zastanawiałam się dlaczego muszę nosić okulary
lecz znalazłam odpowiedź
Bóg nie dał mi dobrego wzroku, żebym nie widziała zła na świecie
ale dał mi dobry słuch,
żebym słyszała najcichszy nawet szept
prośbę o pomoc


Jedną z próśb, które powinniśmy mówić do Boga brzmi :Boże otwórz mi oczy
Nie chodzi o to, żeby widzieć piękno natury stworzone przez Niego
Zachód słońca, trawę rosnącą, czy piękny samochód sunący po szosie
Nie po to nam wzrok, nie po to
A po co?
Żeby nie przejść obojętnie koło człowieka, który potrzebuje pomocy, miłości, zainteresowania,
Który może nawet nie da rady wykrztusić słowa 
Który udaje, że jest samodzielny
A może nie udaje, a nie ma sił prosić o pomoc
Boże otwórz mi oczy
nie po to, by zachwycić się nowym ubraniem na wystawie
nie po to, żeby zobaczyć piękne kolczyki
otwórz mi oczy, żebym spostrzegła dobro i potrzebę w każdym człowieku, który skrywa swoje Ja pod łachmanami




Niedawno słyszałam w telewizji, że zrobiono eksperyment. Jego wyniki spowodowały, że poczułam marność tzw. człowieczeństwa
W eksperymencie tym chodziło o wykazanie, jak człowiek zachowuje się w stosunku do drugiego człowieka. Ubrano mężczyznę w garnitur, krawat. Dano mu skórzaną teczkę. Mężczyzna ten położył się na chodniku i się nie ruszał. Nie minęły dwie minuty, a wokół człowieka zebrał się tłum ludzi. Niektórzy przeszli, odwracając wzrok, udając, że nie widzą. Inni zareagowali, zaoferowali pomoc. Ten sam człowiek przebrał się za bezdomnego. Ubrany w łachmany, położył się na chodniku. W Warszawie, na uczęszczanej ulicy. Zareagowała jedna osoba, podeszła na chwilę, postała i poszła. Reszta jak ślepcy, parli naprzód.
Gdy zadano ludziom pytanie, dlaczego w jednym przypadku się zatrzymali, a w drugim nie? Czy kierowała nimi niechęć, obawa, obrzydzenie? Nie. Nie to. Zatrzymali się przy dobrze ubranym mężczyźnie, licząc na zapłatę, nagrodę za zainteresowanie się. Ubogi nie dałby im nic.
Więc co z tego człowieku, że masz świetny wzrok. Że nie potrzebujesz okularów, skoro jesteś ślepcem?


Boże, otwórz nam oczy


sobota, 21 września 2013

Pogoda - główna oskarżona

Pogoda główna oskarżona i to przeważnie uznana za winną.
Czy zauważyliście, że każde samopoczucie człowieka, dodam, złe samopoczucie, każda porażka związane jest z czyjąś winą?
Czy zdarza się powiedzieć, no tak, moja wina, coś mi się nie udało?
Nie, przeważnie jest tak: rany, no gdyby nie pogoda, sąsiad z dołu, kretyn za kierownicą, budzik, który nie zadzwonił, to na pewno bym zdążył / zdążyła, zrobił / zrobiła itp.
Czy zdarza się powiedzieć, no tak, dzięki temu, że kierowca przyjechał na czas, że budzik zadzwonił, że pogoda jest tak piękna, że sąsiad z dołu przytrzymał drzwi, udało się zrobić to, co zaplanowałem / zaplanowałem.
Tym krótkim wstępem chciałam zwrócić uwagę na pewien czynnik. Dotyczy to głównie ludzi, którzy nie odrzucili obecności i jestestwa Boga. Ci ,co odrzucili, nie dyskutują. To oddzielny temat.
Zauważcie jak to jest.


Gdy coś się nie udaje, nasze modlitwy nie są wysłuchane, marzenia nie spełniły się mimo chęci, cel nie został osiągnięty a jeszcze do tego, jeszcze doszło coś, co wywołało naszą rozpacz, płacz, zniechęcenie, smutek, strach - kogo winimy? Oczywiście Boga. I cała khm khm litania. Bo Bóg jest niesprawiedliwy, niedobry, nie kocha, czasem nie istnieje, bo do tego dopuścił, pozwolił itd. Nikt nie pomyśli, że może właśnie do tego nie doszło, bo to, co my chcieliśmy osiągnąć, to tak na przyszłość, wcale nie było dla nas dobre, skrzywdziłoby kogoś po drodze? Że nie jesteśmy gotowi przyjąć coś, czego pragniemy? Bo z radości zdurniejemy, zrobimy krzywdę sobie, innym? Tak się nie myśli, prawda?
Dalej, obietnice dawane Bogu. Ilu z nas mówi: Panie Boże, jak dasz mi pieniądze, nowy samochód, futro z karakułów, to będę już najlepszym człowiekiem na świecie? Ok, mamy dwie sytuacje, to nie tak, że Bóg powie, dobrze, Ty dostaniesz, bo mówisz, że będziesz lepszym. Nie, przeciwnie. On wie, że to nieprawda. Bycie dobrym pod pewnymi warunkami? Ja dziękuję za taką dobroć. Dla mnie jest ona nieszczera. Daje Ci, żeby udowodnić, jak bardzo jesteś w tej chwili nieprawdomówny (delikatnie mówiąc). Inna sytuacja, nie daje Ci, bo właśnie nie jesteś gotowy - np. wygrasz milion i roztrwonisz, za chwilę zostaniesz z niczym. No i co? Bóg jest zły, niedobry, niesprawiedliwy .....
A kiedy ...
A kiedy coś Ci się uda. Awans, podwyżka, nowe auto, spełnione marzenie, cel osiągnięty. Co wtedy? Ooo wtedy jaki to ja jestem wspaniały, jaki jestem udany, najlepszy, reszta to cieniasy, ja to jestem ho ho ho. I co wtedy? Wtedy się zapomina, że jeszcze chwilę temu jęczało się: Boże, jak mi pomożesz, to będę już taki cacy i fajny. Już wtedy nie ma zasług Boga, jest zasługa człowieka.
Zatem, jak się nie udaje - wina Boga, jak się udaje - zasługa człowieka. Ciekawe, że nie odwrotnie...
Kochani, Bóg nie działa na zasadzie koncertu życzeń - chcę to mi daj.
Jeśli tak myślicie, to nie dziwcie się, że wasze cele zostają oddalone o lata świetlne.
Nikt nie musi mi przyznawać racji, nie, nie musicie.
Ja się przekonałam i dziś, na dobre mi to wychodzi.
Choć czasem trudno, to jednak moja siła ma swoje źródło.




czwartek, 19 września 2013

Ulotne złudzenia


Właściwie wszystko w życiu jest ulotne
Miłość, przyjaźń, wierność, przywiązanie, zaufanie, samo życie jest ulotne.
Nie będę tu pisać o miłości, wierności. Tego nie pamiętam. 
 Przywiązanie, zaufanie, przyjaźń ... sprawdziłam - jest ulotne
Piękne z pozoru, na pierwszy rzut oka
Potem coraz cichsze, z czasem milknie
Nie, u mnie nie płacze, nie krzyczy
Tylko rozczarowuje z lekka,
sprawia, że odczuwam zmęczenie
Nie fizyczne, psychiczne
takim pozornym wsparciem blednącym przy każdym zgrzycie
albo nawet czasu i zgrzytu nie potrzeba
umiera naturalnie
obietnice znikają jak piórka dmuchawca
rzeczywistość wraca stalowym błyskiem
i jest jak zawsze
normalnie
A co tam. Tak też da się żyć
bez złudzeń



a tak dla regeneracji 
zamknę oczy 
i posłucham
dzisiaj krotko
bo zaczynam mieć atak migreny
a więc c. d. n. 


środa, 18 września 2013

Kolejna próba?

Tak, tak, traktuję porażki w swoim życiu
Jak kolejną próbę. Dziś, teraz jednak ciężką, bardzo, chociaż tak patrząc wstecz, czy cięższą niż do tej pory?
Nie wiem. Nie wiem, czy jej podołam, nie wiem, czy mi się uda
Wiem jedno, na pewno nie załamię się i nie poddam. O nie!
W końcu skoro Bóg jest za mną, to kto przeciwko mnie?


Muszę w to wierzyć, inaczej totalnie popłynę
Przecież muszę, do jasnej anielki, poradzić sobie
Dałam sobie czas, zatrzymałam nienasyconą gębę ZUS-u.
Przemyślę, może zacznę coś nowego, fajniejszego,
może ... ale na razie nie mam pomysłu
choć coś już się tam tli. Jak zawsze w mojej łepetynie
Jutro kolejne urzędy, może jeszcze zyskam coś w innej tej ważnej dla mnie i mojego syna sprawie. Niech tu się uda, to będzie duży krok do przodu
Dziś jeszcze zwalczyć senność. I do pracy.
Muza na wzmocnienie, nie poddanie się.
Nie zgadzam się na bezradność i smutek.
NIE ZGADZAM SIĘ I KONIEC



nie poddaję się




wierzę


bo kto przeciwko nam?


Trzymajcie za mnie kciuki, a kto wierzy, niech mnie wzmocni


wtorek, 17 września 2013

Życie słowem malowane: Kiedy życie dokopuje... - wersja dla słabosłyszący...

Życie słowem malowane: Kiedy życie dokopuje... - wersja dla słabosłyszący...: Kiedy życie mi dokopuje, to spada moja wartość Uciekam przed myślami, skupiam się na rozładowaniu swojej złości i bezradności Muszę odzysk...

Kiedy życie dokopuje... - wersja dla słabosłyszących lub lubiących mocne dźwięki

Kiedy życie mi dokopuje, to spada moja wartość
Uciekam przed myślami, skupiam się na rozładowaniu swojej złości i bezradności
Muszę odzyskać swoją moc, siłę do zaciśnięcia zębów. Choć dziś jest naprawdę trudno.
Dziś nie będzie łagodnie, wzruszająco - będzie moja druga strona, której potrzebuję po to, żeby odzyskać swoje życie, znaleźć rozwiązania
Jaki jest mój sposób? Niestety, dla niektórych nie do przyjęcia. Noo, dla większości właściwie.
Mocna muza i duża prędkość.





czasem krzyk uwalnia szept
bicie serca wyprzedza bieg
radość zagłusza smutek
więc krzycz 
uwolnij się od ograniczeń
otul się potęgą
wybuchnij mocą



wszystko jedno czym

w różnych odstępach czasu


i mocna muza







Dziś słów niewiele. Dziś wolę nie mówić
Tych, których rozczarowałam, trudno - przepraszam
Ale teraz liczę się ja.
Egoistycznie? Może, ale brak mnie może dokopać niektórym. 
Więc, żebym była, muszę się oderwać
prędkością, z mocą, uderzeniem
żebym była znów
na nowo

poniedziałek, 16 września 2013

Pomoc uczucie głupie?

Pomoc
Takie niby proste, a jednak ...
Jak traktujemy pomoc? Jak transakcję wiązaną?
Ja Tobie pomogę, a Ty mi?
Pomogę, bo będę miał / miała spełniony dobry uczynek?
Pomogę, bo dobro powraca?
Zamknij na chwilę oczy i sam/ sama sobie odpowiedz, jaki Ty masz cennik za pomaganie?
A może wolisz pomoc bezinteresowną?
A może taką wolisz, ale jej się wstydzisz? Bo nazwą Cię frajerem / frajerką? I co z tego? Ważne jest to, jak Ty się poczujesz w środku i jak poczuje się ktoś, komu właśnie pomogłeś / pomogłaś. Wierz mi, to uczucie jest cenne.


Chociaż nie, właściwie ja też mam cennik.
Mój cennik to: czyjeś wdzięczne spojrzenie, krótkie zwięzłe i nawet cichutkie "dziękuję", albo jeszcze piękniej "niech Cię Bóg błogosławi".  Nic więcej nie trzeba.


niedziela, 15 września 2013

Tolerancja - nasze / wasze drugie imię

Czy jesteśmy tolerancyjni?
Hmm, często padające pytanie, prawie tak samo często pojawia się odpowiedź - Tak, jestem tolerancyjna / tolerancyjny.
Należę do grupy fb Normalny Białystok, który gromadzi w sobie grupę tolerancyjnych Białostoczan, którzy pod swoją opiekę wzięła cudzoziemców mieszkających na stałe lub na czas określony na Podlasiu. Tak. Należę do nich, bo dla mnie to, że ktoś jest innego koloru skóry, mówiący w innym języku i innego wyznania, nie jest kimś gorszym.


Jest człowiekiem, więc czym się różni ode mnie? Może jest nawet lepszy ode mnie? Bo jest bardziej pomocny, odważny, współczujący. A może jest taki sam jak ja pomocny, odważny, współczujący. Ma wady i zalety jak każdy.
Tolerancja ... . Hmm tolerujemy różne kolory skóry, tolerujemy różne orientacje seksualne (pod warunkiem, że jest to tam gdzieś, im dalej tym lepiej), zdarza się, że tolerujemy inne wyznanie religijne (to już powiedziane z dość dużym wahaniem). Prawie nigdy nie tolerujemy odmiennego zdania i widzenia Boga, świata i swego miejsca na ziemi.
Istnieje dużo badań, danych statystycznych, które mierzą w długości, w wysokości, w szerokości geograficznych. Pytania są starannie przemyślane, wyniki dokładnie wyliczane i bum - mamy odpowiedź. W większości jesteśmy tolerancyjni.
Owszem badania mają swój sens, cel i nie umniejszam zasług tych, którzy się nad tym głowią. Ale czy zawsze dane statystyczne oddają rzeczywistość? Dają czystą i najprawdziwszą odpowiedź?
Nie zawsze, więcej nawet prawie nigdy.

Jak więc sprawdzić, czy jesteśmy tolerancyjni? Wystarczy rzucić jakieś hasło, np na fb. Przykład? Proszę bardzo dzisiejszy. Wielkie larum bo pali (palił się?) kościół św. Wojciecha w Białymstoku. I gorzkie żale na forum, setki zdjęć, jak wieża płonie, komentarze uderzające w strażaków, że nie gaszą tak jak powinni, że taki piękny budynek, że ach, że och... Naokoło pełno gapiów, wszyscy z komórkami pstrykają zdjęcia. Wydarzenie roku.
Tylko jedno małe, pojedyncze zdanie i to rzucone przez kogoś skromnie - ofiar w ludziach nie było.
Ofiar w ludziach nie było? To nie ma o czym mówić. Gdyby się okazało, że ktoś ucierpiał to zainteresowanie by wzrosło. Uch, gdyby się okazało, że ucierpiał kierownik mszy - ksiądz, wtedy współczucie wzrosłoby do granic wytrzymałości.
No litości ludzie. Co jest dla was ważne, że kościół się pali? Czy, że nikomu nic się nie stało? Dla mnie to drugie. Kościół to budynek, nawet jeśli ładny, nawet jeśli zabytek, ale budynek na litość boską. Tak wiem, zaraz mnie zaatakują, że to dom Boży. Nie, nie dom, To budynek. A jeśli wciąż uważacie, że tylko tam jest Bóg, to co? Spłonął Bóg w wieży kościelnej, czy uciekł razem z ludźmi? Ulotnił się?
Już kiedyś pisałam w co wierzę, w Kogo wierzę. Ale powtórzę, bo przecież skoro już nie jestem katoliczką to jestem niewierząca. Wierzę w Boga, który jest żywy i jest zawsze PRZY MNIE w każdym miejscu i momencie, a nie w kościele, który płonie lub nie.
Ok, zapytacie, co ma wspólnego ten temat z tolerancją. Otóż ma.
Wystarczyło się odezwać na forum. I to naprawdę niegroźnie, bo ludzie nie lubią jak inni są odmiennego zdania. Powiedziałam tylko, że jeśli chodzi o architekturę, to mi się nie bardzo podoba i że bardziej mnie rusza, kiedy palą się mieszkania i płonie to, co ludzie dorobili się w ciągu życia.
I nagle BUM! Tolerancja znika. Jak, a co tam adekwatnie do tematu, jak ogień na zdmuchniętej zapałce. W miejsce tolerancji w sposób magiczny pojawia się solidarność. I to jaka solidarność - pełna jadu, złych słów, złośliwości i wulgaryzmów. Bo odważyłam się mieć inne zdanie niż inni.


Czy jesteśmy tolerancyjni?
Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.



sobota, 14 września 2013

W życiu wszystko jest po coś - rozliczenie się z życiem

Moje życie

Hmm, ciężko określić jednym słowem
Byłoby na pewno cięższe, gdyby nie moje podejście do niego i gdyby nie moja siostra i syn.
Jak traktuję życie? Na pewno nie jak zło konieczne.
Może jako przygodę, która nie zawsze przynosiła uśmiech, w której były potknięcia i upadki, przygodę, która z perspektywy czasu śmieszy, a może i śmieszyła wcześniej, jako przygodę, którą trzeba przeżyć, aby się nauczyć żyć. Dziś, jutro i w przyszłości.
Myślę, że każdy jest bohaterem swojego życia, nie można się poddawać, gdy jest źle. Każdy dzień przeżyty w złym czasie jest sukcesem, kolejnym krokiem, który się osiągnęło. I źródłem mocy.


Może brzmi to jak banał. Może. Jednak ja mówię o swoim życiu, moich doświadczeniach, przygodach i złych i strasznych i tych dobrych.
Kiedy się zaczęło życie? Może ktoś się teraz uśmiechnie, że życie zaczyna się w momencie pojawienia się na tym świecie. Powinnam zapytać, kiedy zaczęło się moje dorosłe życie, które niosło mi wiele smutku, zawiedzionego zaufania do pozornie najbliższych mi osób, które spowodowało moje złe wybory, będące ucieczką spod deszczu pod rynnę. Takie moje życie zaczęło się w wieku 7 lat. Kiedyś ktoś zapytał mnie:"Czy miałaś w swoim życiu, choć jedną pełną dekadę, gdy czułaś się tak, jakbyś nie stała na polu walki?". Nie, nie miałam. Bo moje beztroskie dzieciństwo zakończyło się, kiedy szłam do pierwszej klasy. Od tej pory zaczęła się walka. I otrzymałam miano "czarnej owcy" w rodzinie, diabelskiego charakteru, uwierzyłam, że jestem zła. Ale jednocześnie, czy mogłam być zła, gdy broniłam tych, których kochałam, gdy rozczulały mnie zwierzęta, gdy pomagałam, gdy ktoś potrzebował pomocy?


Nasuwa się kolejne pytanie: jaka jestem? Nie wiem, jak mnie odbierają inni. Chociaż nie, trochę wiem. Wiadomo, nie każdy za mną przepada, tak jak ja za każdym nie przepadam. Na pewno nieraz ich zirytowałam, czy wkurzyłam niewąsko. Dlaczego? Bo mimo wielkich starań siedzi we mnie przeszłość. Zawsze pojawi się coś, co mi przypomni. No właśnie, przypomni. Nie siedzę i nie rozpamiętuję swojej przeszłości. Nie ma to żadnego celu. Chociaż właściwie, moja przeszłość i mój, jak to mi mówili, diabelski charakter, dały mi siłę, żeby się nie poddać, zacisnąć zęby i przeżyć. 
Na czym polega diabelski charakter? To określenie mojego temperamentu. Kiedyś się go wstydziłam, dziś Bogu dziękuję, że go mam. Dlaczego? Dlatego, że się nie poddaję bez walki, nie daję się niesprawiedliwości, nie zgadzam się na wywyższanie jednych do pozostałych i walczę z tym. Może i radykalnie, ale i skutecznie. Dlatego, że gdy ktoś zadecyduje inaczej, postąpi fałszywie i uderzy w tym mnie lub mojego syna, zacisnę zęby i dalej do przodu, mimo kłód rzuconych pod nogi, mimo zgryźliwo - ironicznych uwag moich rodziców. Nie chodzi tu o walkę z wiatrakami, nie chodzi o walenie głową w mur, ale sprawdzanie nowych możliwości, nowych szans na sprawiedliwość i dążenie do niej. Bo się da. Zawsze się coś da. 


Moi rodzice. Na pewno nas kochają, na pewno my ich kochamy. Ale chyba się nie lubimy. Jesteśmy ich porażką, każda na swój sposób. Do dziś próbują nami władać, gdy się nie dajemy są wojny, co chwila wykluczenie z rodziny, wiele złych słów, "życzliwych" rozmów, które polegają na tym, że my milczymy, oni nas oskarżają, o wszystko, o nasze nieudane małżeństwa (choć to moją siostrę zostawił mąż, a ja uwolniłam siebie i małego jeszcze synka się od pijącego i bijącego ...hm.. człowieka), o ich choroby, chyba nawet o deszcze i dziurę ozonową. Uciekamy od ich ingerencji w nasze życie, tłumaczenie się z rachunkiem, na co wydałam pieniądze, tylko po to, żeby usłyszeć, że jestem beznadziejna i mam gó.. ną pracę, jest ponad moje siły. Każde spotkanie odwdzięcza się w najlepszym wypadku odrętwieniem psychicznym i brakiem ochoty do czegokolwiek, w najgorszym wylewaniem łez i kilkudniową depresją. I ten szacunek do nich, że aż język drętwieje, kiedy ma się ochotę odezwać na tym samym poziomie, co oni do nas. Więc milczymy, bo gdy coś powiemy - ich zrani. 
Odwdzięczyło się to, brakiem zaufania, brakiem wiary w drugiego człowieka, w pomoc, która choć na początku jest, potem naturalnie umiera. Traktowania wszystkiego z niedowiarstwem, przy słuchaniu, że komuś na mnie zależy, że się podobam, że ... po prostu nie dowierzam. Może to i dobrze, po wszystkim mniej cierpię i szybciej przychodzę do porządku dziennego. Jednocześnie staram się, żeby ktoś ode mnie otrzymał prawdziwą pomoc i wsparcie, bo wiem, jak bardzo to jest ważne. Niekoniecznie słowa, ale gest, samo przytulenie, pomilczenie, potrzymanie za rękę i może tylko krótkie: Jestem przy Tobie. 
Jaka jeszcze jestem? Mimo wszystko, jestem optymistką. Wiem, że uda mi się to, co zaplanowałam, przynajmniej w części. Cieszę się z każdego sukcesu, z pięknego dnia, z deszczu, z zimy, z lata, z lasu obok, z mieszkania w pięknej i małej miejscowości. Znajduję co chwila powód do radości. Bo tak łatwiej i prościej. Tak łatwiej przełknąć czasem gorzkie życie. 
A więc moje życie? Co mogę mu powiedzieć? Mogę mu podziękować. Mogę podziękować memu życiu, że ukształtowało mnie taką, jaką jestem dziś. Z wadami i zaletami. 



Dziękuję Ci życie

piątek, 13 września 2013

Życie słowem malowane: Książki moja pasja trochę z humorem, trochę ze wzr...

Życie słowem malowane: Książki moja pasja trochę z humorem, trochę ze wzr...: Od zawsze kocham książki Nauczyłam się czytać, gdy miałam 5 lat do dziś mam swoją pierwszą książkę "Bajeczki z obrazkami" Sutiej...

Książki moja pasja trochę z humorem, trochę ze wzruszeniem

Od zawsze kocham książki
Nauczyłam się czytać, gdy miałam 5 lat
do dziś mam swoją pierwszą książkę "Bajeczki z obrazkami" Sutiejewa, którą dostałam na 3 urodziny. Ma ta książeczka ..... ;) lat. Wydanie 1976
Jeśli się komuś wydaje, że książki nie mają wpływu na wychowanie zaprzeczę z mocą. Dlaczego? Otóż dlatego, że najlepszą bajką,  bajką, która mi się najbardziej podobała była "Tyczka pomocniczka"

Jaki to dowód? Już tłumaczę. Sam tytuł świadczy o wpływie książki na życie. Wszystko się zgadza. Jestem jak tyczka - 182 cm wzrostu i  pomocniczka - mam wysoko rozbudowany i rozbuchany ósmy zmysł jakim jest pomaganie innym. To pewnie zastępuje wzrok, który jest dość khm khm mniej sokoli niż bym chciała. 
Potem książek było coraz więcej. I tak jest do dziś, nie kupię ciucha, za to zawsze polecę do księgarni. Poczyniłam sobie tradycję nową - w każdym mieście, w którym jestem jest zakupowana książka, którą podpisuję, dzięki temu tworzę sobie książkową mapę po miejscowościach zdobytych. Kiedy jadę na urlop połowę moich bagaży zajmują książki, kiedy wracam książki królują po wszystkich torbach, wszak trafiają też i nowe nabytki. Ciuchy są już wrzucane do zdobytych w sklepach reklamówek i upychane w samochodzie. 
Najlepszy prezent dla mnie - książki. Pamiętam jedną gwiazdkę. Jako ta najmłodsza i z wyglądu (tylko i wyłącznie z wyglądu - ocząt błękit i blond włoski) aniołeczek wytargałam zziajana i spocona spod choinki ciężką paczkę (największą!!!). Rozerwałam papier i .. znalazłam się w książkowym niebie, raju, ekstazie ( a nie, ekstazie nie - za młoda byłam), zatrzymajmy się na raju. Paczka składała się z 12 książek. Niestety w niemłodym już umyśle został tylko jeden tytuł "Igraszki z diabłem" Jana Drdy. Hmm, może to była jakaś aluzja co do charakteru, bo wygląd już opisałam. Nieważne. Ba, nic nie było ważne. Były książki do czytania, miziania. Potem czymś mnie tam karmili, ja jednak chłonęłam tekst książek. Coś tam kojarzę, że było smaczne. 
Ostatnio jeden z moich przyjaciół przysłał mi kilka książek jeszcze starych wydawnictw, m. in. "Śniadanie u Tiffaniego", za co bardzo mu podziękowałam i korzystając z blogu, podziękuję mu jeszcze raz. Dziękuję Ziółeczku.
Tak kocham książki, że postanowiłam też napisać i własną. Z racji działalności swojej firmy mogłam ją wydać jako ebook. Na tradycyjną postać wciąż cierpliwie czekam (tu piękne mrugnięcie w stronę wydawnictwa Fundacja Sąsiedzi), bo przecież książka jest do wąchania, miziania. 



Kto jednak woli formę elektroniczną zapraszam tutaj. 

Typowa książka dla rozluźnienia, przemyślenia, dostrzeżenia piękna i możliwości przyszłości, nauki i zapomnienia przeszłości. Można się pośmiać, można się wzruszyć. 
Często spotykam się z pytaniem, jakie książki lubię, jakie czytam? 
I znów tak samo jak z muzyką. Nie mam ustalonych gatunków. Różne, różniste
I poważne i rozluźniające i wesołe i z przemyśleniami i .... itd itp
Moimi ostatnimi nabytkami są książki napisane przez moje bliższe i dalsze znajome Marioli Zaczyńskiej i mojej (nie mojej) Marty Obuch. 



Zabawne, wciągające, świetne do oderwania się od deszczu za oknem i doskonałe jako dodatek do kawy i koca. Do tego gatunku dochodzi uwielbiana przeze mnie i wspomniana wyżej Martę Obuch - Joanna Chmielewska. Ulubione tytuły "Wszystko czerwone", "Boczne drogi", kilka tomów Autobiografii. Mogę czytać i czytać.
Bardzo lubię książki rosyjskich autorów: klasyków np Gogol, Dostojewski, nowoczesnych - Marinina (kryminały). 
Ogromnym sentymentem darzę książkę "Bociany przylatują zimą" Iwony Jurczenko - Topolskiej. 




Jest to powieść prawdziwa o życiu autorki i jej rodzinie. Jest mi bliska z racji mądrości tekstu, dojrzałości, miłości, ale nie tylko. Osobiście znam jedną z osób ze zdjęcia i jednocześnie jedną z bohaterek tej książki. Znam i kocham, chyba ze wzajemnością. Pani Iwony, niestety nie zdążyłam poznać. 
Przyznaję najbardziej cenię polskich autorów. I tych najczęściej czytam i szukam na półkach księgarń i bibliotek. 
Przepraszam, wzruszyłam się wspomnieniem ostatniej autorki. Dokończę kiedy indziej.


Czytajcie kochani, bo w książkach zawarta jest prawdziwa wrażliwość ukrywana w świetle dnia

czwartek, 12 września 2013

Moje serce to jest muzyk

Dziś troszkę muzycznie
Najtrudniejsze pytanie, które pada standardowo i które sprawia, że mam niesamowite problemy z konkretną odpowiedzią, brzmi: Jakiej muzyki słuchasz?
Jakiej????
Niestety, a może stety nie słucham jednego rodzaju muzyki
W mojej płytotece mam różne utwory, ba, nawet czasem nie umiem dobrze rozpoznać, jaki to gatunek muzyczny. Mam klasykę - uwielbiam np IX symfonię Beethovena zwłaszcza Odę do radości, Lacrimosę Mozarta, Carmen Bizeta


 rocka, rocka chrześcijańskiego - Newboys, Hillsong, Skillet, RED

Gatunki łączone - moje ulubione - połączenie klasyki z rockiem, metalem.

smooth jazz - Pieter White, osobisty znajomy Marcin Nowakowski


Na pewno mam przysłowiowego hopla na punkcie gitary elektrycznej. Z tego powodu jestem szczęśliwa, że mój 17 letni syn gra i komponuje na elektryku. Jednym z moich ulubionych gitarzystów jest mój znajomy z fb Arek Religa, uznany za trzecią gitarę w USA



Jak można zauważyć, dość rozbieżne gatunki
Jakiej muzyki słucham?
Na pewno w dobrym wykonaniu. Mam dobry słuch, myślę, że jestem zdolna usłyszeć fałsz, nietrafienie w dźwięk. Jestem dość wymagająca w odbiorze. 

No właśnie, wymagająca w odbiorze. I temat naszych programów, które wybierają młodsze i starsze talenty w muzycznym świecie. Czasem jest to na takim poziomie, że mam wątpliwości, czy ja posiadam owy słuch. Kiedyś rozmawiałam ze znajomym, który również jest szczęśliwym posiadaczem takiego daru. Zadzwoniłam do niego przerażona. Co to jest, że ja słyszę fałsz i śpiewanie na gardle, a jury aż pieje z zachwytu. Może ja się nie znam? Może ja nie mam słuchu, tylko wrażenie, że go mam? Jednak nie, okazało się, że doskonale wskazywaliśmy fałszywe dźwięki w tych samych momentach przy słuchaniu wykonu. Więc o co chodzi? Czy naprawdę wszystko musi być pod publikę? Czy warto sprzedawać masówkę, a nie lepiej wyszukiwać perełek, które, o właśnie podkreślam, należy dalej prowadzić, uczyć ,doskonalić, a nie powiedzieć - jesteś już gwiazdą - śpiewaj. 
Hmm gwiazdą - osobiście mam awersję do tego słowa. Jak powiedział mi kiedyś wspomniany wcześniej Marcin Nowakowski: "gwiazdy są na niebie, ja jestem człowiekiem, który kocha tworzyć muzykę". 
Pomijając osoby, które naprawdę nie umieją śpiewać, skupię się na tych, które mają głos. A może bardziej predyspozycje do tego, aby śpiewać. Jednak predyspozycje to jeszcze wciąż za mało. To są nudne czasem ćwiczenia, ćwiczenia i jeszcze raz ćwiczenia. 
Jest tyle nazwisk w świecie muzycznym. Niestety nie można powiedzieć, że te osoby umieją perfekcyjnie śpiewać. Najczęstszym błędem jest tzw. śpiewanie na gardle, czyli po prostu krzyk. Bez względu na to, jak piękna jest piosenka i jak pięknie jest wykonana na niższych tonach, prawdziwym egzaminem jest wejście na wyższe tony. I niestety, mało kto go zdaje. Dźwięk marzeń to dźwięk z przepony, jak ja to mówię z trzewi. Wtedy mogę powiedzieć, tak to jest to. Z tej osoby będzie wokalista / wokalistka..
Kiedyś miałam przyjemność (ciężką pracę) wyszukiwania wokalu do zespołu. Trafiały się różne głosy. Przeważnie były to głosy, które brzmiały nieźle. Ale od niezłego do super wykonu, który wywoła dreszcze daleka droga. Pomijając walkę z wysokim mniemaniem o sobie, należało jeszcze wydobyć głos. Okazało się, że dziewczyny, które uważały, że świetnie śpiewają, załamywały się na licznych próbach. Owszem, odtwarzały piosenki, były niezłe. Jednak przy poleceniu, żeby pooperowały trochę głosem, panikowały, śpiewały na ściśniętym gardle. I odpadały, jedna po drugiej. Ale przyznaję, były także i takie, które mimo trudności, wychwytywałam, ten dźwięk szczery, chwytający za serce. Wówczas męczyłam, oj męczyłam. Wspierałam, chwaliłam, pocieszałam w chwilach załamania, ale nie odpuściłam do momentu, aż dźwięk się wyrwał. Jakie było wówczas zdziwienie, że właścicielka głosu była zaskoczona swoją mocą. Potem, kiedy słyszałam jak coraz śmielej dziewczyny operowały głosem, hmm, w związku z tym, żem beksa, często miałam łzy w oczach. Warto było poświęcić im czas. 
Bo naprawdę warto. Warto pokazać światu, jak można wyśpiewać emocje i podzielić się nimi. A nie być produktem z Chin. 

Jakiej muzyki słucham? Chwytającej za serce


P.S. Jeszcze muszę dodać odkrytą przed chwilą muzykę wykonaną przez chrześcijan, w której także jest znany mi  osobiście Jacek - chłopak z trąbką. Czekam na płytę. Ten wykon chwyta za serce. Dziękuję


wtorek, 10 września 2013

Na przekór

Dziś melancholijny dzień
I nie przez pogodę, nie przez to, że jesień
trzy dni temu kolejny człowiek ruszył z przystanku, jakim jest życie
w dalszą drogę
śmierć jest smutna, ale dla tych, co zostają
którzy otuleni bólem i tęsknotą,
że nigdy więcej nie zobaczą czyjegoś uśmiechu, nie poczują dotknięcia ręki
tak, śmierć jest smutna
wywołuje strach, poczucie bezradności
jednak śmierć jest też wyzwoleniem
od choroby, od bólu, rozczarowań, że w życiu się nie powiodło
Mimo smutku więc
żyjemy dalej,
czekamy na swój autobus do dalszego życia
nie tu, nie na ziemi
bo życie to nie cel
to jedynie przystanek
Dziś jadę ukoić tych, którzy
na nim zostali
Będę modlić się dla nich o siłę
i zrozumienie, że
życie, to jedynie przystanek, 
z którego ktoś co chwila odjeżdża
i że to nie jest koniec