poniedziałek, 4 listopada 2013

Gdybym był(a) bogat(y)a


Nie obchodzę świąt listopadowych. Byłam gdzie indziej. Na cmentarzu moich wspomnień. Chociaż nie, choć wygląda to jak miejsce umarłe, to wspomnienia ciągle żyją. Słyszę śmiech mój, moich sióstr ciotecznych, widzę uśmiech mojej babci i życzliwe gderanie mojego dziadka. Także może dla innych to będzie miejsce umarłe, dla mnie to moja ojcowizna. 
Och, gdybym miała pieniądze. Gdybym miała możliwości, nie pozwoliłabym na ruinę. Na razie nie pozwalam tylko na sprzedaż. Czy wiecie, że to jedyne bezpieczne miejsce mojego dzieciństwa. Tylko tu czułam się ważna, kochana, niekrytykowana. 



Moi dziadkowie. Skromni, prości ludzie z sercem na ręku. Moja babcia - kochana kobieta dożyła do 81 roku życia. Zmarła w przeddzień moich egzaminów na studia w Warszawie. Przeżyła raka piersi i amputację, miała Alzheimera, potem okazało się, że miała raka żołądka, który ją pokonał. Nigdy się nie skarżyła, ani  na ból, ani na smutek. Zawsze się uśmiechała, nigdy nie krzyczała. Tyle złego w życiu przeżyła, a ja nigdy nie słyszałam od niej słowa skargi. 
Mój dziadek - mocny facet, patrząc na charakter mógłby być góralem. Uparty jak stary kozioł, choć i kozioł by szybciej odpuścił. A jednocześnie, chociaż gderał i narzekał, sama dobroć. Może i tam coś pokrzyczał, jak mu się nie podobało, ale nie aż tak, żeby pamiętać. Czasem mówił do nas po białorusku, babcia go upominała, mówiła piękną polszczyzną. Myślę, że jest w nas trochę krwi ze wschodu. Dziadek zmarł w 2007 roku w styczniu. Miał 90 lat. Od wielu lat żył w strasznych bólach. Kiedy byłam jeszcze w podstawówce spadł z drzewa, gdy zbierał śliwki, żeby babcia upiekła nam ciasto, gdy przyjedziemy. Do tej pory pamiętam, jak moi rodzice jechali w nocy za karetką pogotowia, bo przecież na wsi lekarza nie było. Nikt do końca nie wiedział, skąd ten straszny ból. Tyle lat cierpiał. gdy zmarł w 2007 roku, wtedy razem z nim zmarł ten ból.
Gdybym miała pieniądze, zrobiłabym coś z tym miejscem. Tu jest bardzo dobra ziemia, do dziś rodzi owoce, w ogródku rosną mocne i silne kwiaty, choć nikt ich nie pielęgnuje. W tamtym roku zebrałam 3 skrzynie przepysznych jabłek, w tym roku ktoś się wdarł na posesję i wszystko ukradł. Przecież tam, nikt nie pilnuje. 
Dom moich dziadków. Do dziś rodzice się śmieją, że ojciec z wujem załatwili go na zawsze. Wiele lat temu wkradł się tam grzyb. Posmarowali go super środkiem. Śmieją się, że zabili grzyby w domu i pobliskich lasach. Nie widzę tu powodu do śmiechu. Dom, w którym można by było mieszkać, stoi zamknięty na cztery spusty bo od lat po prostu śmierdzi tym środkiem. Oni nie zabili grzyba, oni zabili dom. To takie śmieszne? To okno, to okno kuchenne, z boku są dwa okna, którymi wykradałyśmy się na dyskoteki w Rafałówce. Znaczy pozwolenie miałyśmy, ale wracałyśmy później, niż było pozwolenie, więc musiałyśmy jakoś wejść, a drzwi skrzypiały.

Moje ulubione miejsce, ziemianka - inaczej mówiąc piwniczka, w której zawsze kryły się skarby. Była maleńka, chodziło się tam prawie zgiętym w pół. Głównie ja, bo byłam najwyższa. Ale opłacało się, bo tam babcia przechowywała przetwory


Przetwory były dla wszystkich, ale dla mnie była większość, bo byłam amatorką jej ogórków kiszonych i gruszek w occie. Zawsze, gdy ktoś szedł do piwniczki po zapasy, mówiła do nich "tylko zostawcie więcej dla Justysi". To była jedyna osoba, która robiła coś dla mnie, specjalnie dla mnie. 
Kolejne miejsce - letnia kuchnia, dziś, jakby ktoś porządnie stuknął pięścią rozsypałaby się. 
Dziś dla innych wygląda na pewno strasznie. 

Dla mnie to nadal miejsce, gdzie babcia smażyła latem placki ziemniaczane. Chrupiące i złociste. Nigdy nie przyjmowała pomocy, mówiła, że powinna dawać  jakieś pieniążki swoim wnusiom, ale nie ma, to zrobi nam placki, za którymi przepadałyśmy. To było droższe od każdych pieniędzy. Placki zrobione z miłości. Potem zajadałyśmy się nimi sypiąc na nie cukier i pijąc mleko od krowy Żuczki. Ja oczywiście schłodzone, bo inaczej stawało mi w gardle. 
Lubiłam gospodarować na wsi. Może nie lubiłam zbierać porzeczek, ale moim ulubionym zajęciem były wykopki. Nieważne, że bolały plecy, kolana, krzyż, ręce, że były odciski na dłoniach. Pole było za małe, by przejechała po nim maszyna. A może tylko tak się mówiło, dziadkowie nie mieli na to pieniędzy. Więc zwoływało się dwie rodziny: moją - ja, moja siostra, która wytrzymywała na polu 2 godziny, bo była za słaba fizycznie, moi rodzice. Rodzina wuja - on, ciotka, dwie moje siostry, które z kolei nie czuły do tego mięty i starały się jak najszybciej się zmyć. Z motykami, często z workami pod kolanami, bo ziemia była rozmokła i lodowata, wykopywaliśmy piękne bulwy pachnące gruntem. To było tam, za płotem. Wcześniej był sad, w którym pyszniły się kosztele, malinówki, papierówki. Teraz tych drzew nie ma. Mówią, że umarły. Szkoda. 

Tam często siadałam z książką i odpoczywałam od złych myśli, wydarzeń, osób. Czas się zatrzymywał, bąki bzyczały wśród kwiatów, na kolana wskakiwały koniki polne, grały świerszcze, śpiewały ptaki. Tam jest cudowne powietrze, kojące i usypiające. Wiecie, co lubię w swoim Wasilkowie? Tu jest podobny zapach powietrza, a troszkę za lasem jest łąka, na której też są rozmowy owadów. Czuję się wtedy jak tam, na moim miejscu i czuję, że to miejsce, też należy do mnie. 
I jeszcze to, kiedyś głośne miejsce. Najgłośniejsze. Tam zachodziło się po świeżo zniesione jajka, tam karmiło się świnie i wyprowadzało się krowę na pastwisko rano i wprowadzało się wieczorem, tam też biegło się po drzewo, żeby podłożyć do pieca


Pod tym daszkiem było ułożone drzewo do suszenia. Potem przenosiło się je do komórki. Kiedy jeszcze wcześniej mieliśmy większe hektary ziemi, jeździło się furmanką na sianokosy. Pakowało się stogi i wieziono do stodoły. Zapach był obłędny, ale jak się pojawiała mysz, to mnie już nie było, no ok, ok. Wiem, ja niby taka wsiowo - gospodarna myszy się boję. No może nie boję, brzydzę się ich ogonów brr. Łatwo się domyślić, szczury są dla mnie także nie do przyjęcia.


I moje specjalne zadanie. Jeśli nie było bliżej ojca i wuja, obowiązek przechodził na mnie. Przynoszenie wody ze studni. 


Dziś to kolejna ruinka, ale woda zawsze była tu obłędnie dobra. Można było bez obaw pić ją prosto z wiadra. 
Dziś wydaje się, że to miejsce jest obumarłe. Byłam tam i aż mi szloch uwiązł w gardle. Tyle przygód, wspomnień,śmiechu. Wiezione do domu zapasy: pomidory, ogórki z folii, jabłka, gruszki, marchwie, buraki, pietruszki, ziemniaki. Do tego zawsze babcia  szła do ogrodu, żeby uciąć nam kwiaty do pokoju: tulipany, narcyzy, bzy, piwonie - zależy od pory roku.
Potem stawała w oknie i machała nam na pożegnanie. Tak przez lata. Nawet gdy ja byłam już mamą, odjeżdżając patrzyłam w okno. A ona tam stała i machała do mnie z uśmiechem.
 W Rafałówce przeżyłam dwa straszne momenty. Pierwszy to taki, że po jej śmierci  (w domu został dziadek) wyjeżdżając spojrzałam w okno. I nie doczekałam się widoku mojej uśmiechniętej babci machającej do mnie z okna. Chociaż wiecie co? Do dziś w nie patrzę. To chyba już odruch.
Drugi, już po śmierci dziadka. Przyjechaliśmy tam poodpoczywać i powdychać świeże, wiejskie powietrze. Kiedy odjeżdżaliśmy, kazali mi zamknąć okna i drzwi w domu. Gdy to robiłam, nagle uderzyła mnie myśl, tak mocno, że aż zabolało. Po raz pierwszy w życiu, zamykałam ten dom. Po raz pierwszy pusty, po raz pierwszy, nikt w nim nie zostawał. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że ich już nie ma. Jednak odjeżdżając znów spojrzałam w okno. Ale tam już nikt na mnie nie czeka, niecierpliwiąc się, kiedy przejadę te 16 km od Białegostoku i kiedy będę mogła zobaczyć uśmiech babci i gderanie dziadka.
Wyjeżdżając w sobotę z Rafałówki, wydawało mi się, że tu już nic nie ma. Nagle znalazłam to


Małą zieloniuśką żabkę, która na przekór wszystkiemu siedziała i cierpliwie znosiła moje robienie zdjęć. Zobaczyłam życie. I teraz wiem, że to wszystko żyje, ale jest  ukryte przed ciekawskim okiem ludzkim, pod osłoną ruiny.
I że to miejsce należy do mnie.
Kiedyś je odbuduję.



1 komentarz:

  1. Super miejsce, super tekst. Łapie za gardło chwilami i wzrusza. Zazdroszczę Ci takiego miejsca, bo ja - nie mam. Ale nie zawiszczę :-) Pielęgnuj to i pielęgnuj marzenie o powrocie i odbudowie. Warto!

    OdpowiedzUsuń