wtorek, 29 października 2013

Rozmowy szeptem krzyczane

Tak często się słyszy, że rozmowa jest receptą na kompromis, na zgodę, zrozumienie, czyli wszystko, co ma prowadzić do lepszego stanu rzeczy.
Niestety, nie w naszym przypadku.
Kiedy słyszymy (mówię o sobie i siostrze), zdanie MUSIMY POROZMAWIAĆ, ogarnia nas wewnętrzny paraliż, czasem chęć ucieczki.
Obie jesteśmy dorosłe, ja mam syna, ona nie. Mój syn wie, że może ze mną o wszystkim porozmawiać, ale robi to, kiedy chce. A chce często, bo nie czuje presji. Wie, że jeśli nawet nie poradzę, nie rozwiążę jego problemów, to przytulę i spróbujemy coś razem wymyślić.
Kiedyś powiedział mi piękną rzecz: "Mamo, gdyby się okazało, że mam jakiś problem, że coś mi grozi, nie bałbym przyjść do Ciebie i powiedzieć. Może na początku byś się zdenerwowała, przestraszyła, ale nigdy nie zostałbym z tym sam. Wiem to. Wiem więcej, gdyby coś się stało z moim przyjacielem, kolegą, koleżanką, to oni też by przyszli do Ciebie, tak mi powiedzieli". Czy można usłyszeć równie piękny dowód zaufania od swojego dziecka, na dodatek nastolatka i chłopaka?


Jaka jest rozmowa w wykonaniu moich rodziców? Szczerze? Wolę sprawę w sądzie, bo tam chociaż sędzia wysłuchuje co ma delikwent do powiedzenia. Tu rozmowa, to właściwie monolog moich rodziców. Najpierw przemawia ojciec, potem wcina się mama. Potem ojciec zwraca uwagę mamie, żeby się nie wtrącała, potem mama się obraża, że nikt nie daje jej powiedzieć (nikt! My się nie odzywamy wcale), potem tata mówi, że nie pozwala mamie mówić, bo ona się denerwuje PRZEZ NAS i on to lepiej załatwi. Potem, żebyśmy coś powiedziały, bo on czuje się jak kretyn, jak sam do siebie gada, a my mamy to w nosie. 
Mamy to w nosie....
Siostra płacze jawnie, ja walczę ze szlochem, żeby się nie wydostał na zewnątrz, do tego dołącza moja wściekłość bo widzę, że ona płacze. I hamuję te emocje, choć są tak silne, że najchętniej walnęłabym pięścią w stół. A rękę mam silną. 
Dlaczego taka reakcja? Dlatego, że cała ta rozmowa obejmuje fakt, że jesteśmy beznadziejne, bezradne, uzależnione od ich pieniędzy, ich wpływów, że beznadziejnie sobie ułożyłyśmy życie, że oni muszą nam pomagać, co to będzie jak ich nie będzie, że sobie nie poradzimy itd itd. Kiedyś moja siostra usłyszała (ona tak jak ja jest rozwódką, jej mąż ją zdradził, zostawił, zrobił dziecko innej) takie zdanie od naszej mamy:" Kto Cię pokocha? Może kogoś zauroczysz, ale gdy Cię poznają, od razu odejdą", ja zaś, że "jestem naiwna, że daję się nabrać, że ktoś mnie pokochał". Budujące prawda? Od razu można zakładać nowe związki.
Tak jest przez lata. Kiedy słyszę o rozmowie, od razu mówię NIE. Niewiele to pomaga, bo przecież są imieniny, urodziny, czy pretekst pomocy im. Nie umiemy nie pomóc, to nasi rodzice. Lubią przyjęcia, kasę mają, więc robią. Ja pomagam w kuchni, czasem kilka godzin, siostra przystraja pokoje na przyjście gości. Przyjaciele moich rodziców - obowiązkowo wszyscy na stanowiskach, z super autami, z grubymi portfelami. Owszem sympatyczni, lubimy ich, a co dziwne, oni nas. Hmm, takie nieudane dzieci. Niektórzy wręcz nas bardzo lubią. Może dlatego dostajemy po koszyczku za robotę i mamy wyjść zanim goście przyjdą. 
Wracając do rozmowy, kiedy oboje wrzeszczą, żebyśmy mówiły nie reagujemy na krzyk, kiedy jednak zaczynają ironizować i śmiać się, że ich się boimy, nie wytrzymuję. Nienawidzę, kiedy ktoś mi mówi, że czegoś się boję. Owszem, czasem mnie niepokoją nieznane mi sytuacje, w których okaże się, że jestem beznadziejna. Ale nigdy, nigdy nie boję się człowieka. 
Mogę jedynie obawiać się, że kogoś skrzywdzę, gdy wybuchnę gniewem. Kiedy już wybuchnę, dopóki się nie uspokoję sama, dzieje się. Wiem, że mogę kogoś skrzywdzić, dlatego skupiam się na hamowaniu swojego gniewu. 
Nienawidzę zarzucania mi nieprawdy. Owszem, kiedyś pożyczałam od rodziców pieniądze, kiedy nie miałam pracy, byłam z malutkim dzieckiem, a mąż przepijał niemałą pensję, ale ją odpracowywałam. Nawet w dzieciństwie  nie było czegoś takiego jak kieszonkowe, zawsze musiałam odpracować lub zapracować. Nie mówię, że źle. Ale mówienie, że bierzemy i bierzemy za darmo i nie jesteśmy za to wdzięczne, jest krzywdzące.
Kiedy zaś nie chcemy ich pomocy, rzeczy, które nam kupują, albo na siłę każą nam szukać a oni zapłacą, obrażają się i czują się upokorzeni. 
Kiedy pomagają nam finansowo, robią to na takich warunkach, które nas upokarzają, oni doskonale o tym wiedzą. Każdy rachunek jest pokazany, rozliczane jesteśmy z każdego grosza, każdy zakup skomentowany. Więc nie godzimy się na pomoc, co niestety też przynosi opłakane skutki. 
W lutym tego roku zadzwoniłam do ojca, żeby powiedzieć, że nie będę więcej korzystała z jego pieniędzy, chyba, że zarobię u niego (ciężka, fizyczna, męska praca), że nie będę pokazywać rachunków i nie będę się spowiadać z wydanego każdego grosza, że nie, nie zgadzam się na rozmowy (bo już zapowiedział) i że koniec ingerencji w moje życie. Usłyszałam tylko jeden wielki wrzask, że go upokorzyłam, że jestem chamska i że natychmiast mam się zgłosić na rozmowę. Rzuciłam telefonem, bo poczułam taki ból w sercu, bałam się, że zacznę po prostu krzyczeć, bez słów, głośno, żeby zagłuszyć wszystko. Byłam w stanie napisać smsa, że to co powiedziałam jest na poważnie i zdania nie zmienię. Odpisał: "Już mnie nie ma dla ciebie". Może mocno odpisałam, ale napisałam tak:" Dobre wychowanie nie pozwala mi na odpisanie tak, jak bym chciała napisać, zastanawiam się tylko, skąd to dobre wychowanie".
Minęły tygodnie, nie wiem, kiedy w tym roku była wielkanoc, zrezygnowałam z katolicyzmu, jestem chrześcijanką, według wiary biblijnej nie ma czegoś takiego jak tradycja obchodzenia świąt, choć się nie odcinamy, ponieważ rodziny chrześcijan najczęściej są katolickie. Zbliżał się więc ten okres i rodzice zaprosili nas na święta. Długo biłam się z myślami co zrobić, jak zawsze, zwyciężyło to, że moi rodzice poczują się źle i będą upokorzeni, kiedy nas nie będzie. Poza tym postawiłabym w złej sytuacji syna. Poszliśmy. I znów sztuczność, że wszystko w porządku (taka jest od lat). Jakoś tam zawarstwiła się kolejna rana. Kilka miesięcy później, w rozmowie telefonicznej na zupełnie inny temat, ojciec powiedział do mnie: "czekam na przeprosiny". Odpowiedziałam mu, że jeśli kiedykolwiek skrzywdzę go naumyślnie lub nie, jeśli poczuję, że zrobiłam źle - przeproszę go, ale teraz niech nie czeka, bo się nie doczeka.
Innym razem napiszę, jaka jest cena za pomoc naszych rodziców. 
Po kawałku z siebie będę to wyrzucać. To moja terapia. Może tak się z tym uporam.
Porozmawiać?
Nie, dziękuję, teraz czas na mój monolog 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz