poniedziałek, 28 października 2013

Mea culpa?

Całe życie winna
Wszystkiemu
Mówi się, że gdy dojdzie do jakieś tragedii, przeżywanie jej ma swój schemat. Najpierw obwinianie innych: To Twoja wina, potem obwinianie siebie: To moja wina
U mnie bez względu na sytuację, bez względu na jej etap - jest zawsze moja wina.
Gdy ktoś nawali, zrani mnie, zostawi - zastanawiam się co ze mną jest nie tak?
Nie trwa to długo, nie jest intensywne nurzanie się w pretensjach do siebie, ale jest. Taki wręcz odruch.


Nieważne kto nawalił, kto podpadł - wina moja. 
Może dlatego ci, którzy o tym wiedzą i podkreślam ci, którym NAPRAWDĘ na mnie zależy, starają się unikać takich konfliktowych sytuacji, dlatego też mój syn stara się nie podpaść, co mi odpowiada, bo nie muszę stosować szlabanów i krzyku. 
Skąd to poczucie winy?
Od kiedy pamiętam, wina była moja, nasza (jeśli też napiszę o swojej siostrze). Nieważne co się stało, nieważne, kto zawinił. W szkole były nieporozumienia, wiadomo, niektórzy nauczyciele nie mogą być pedagogami. Ja akurat miałam spokój, bo się stawiałam, jak ktoś coś miał (wtedy nauczyciele mogli z błogosławieństwem dyrektorskim, a w moim przypadku i rodzicielskim, upokarzać uczniów). Moja siostra, zawsze grzeczna i milcząca miała gorzej. Kiedy wracała z płaczem do domu (miała ohydną wychowawczynię) moi rodzice stali nad nią i przeprowadzali śledztwo, co złego zrobiła. Potem, na następny dzień kupowali kwiatki i szli "upokorzeni" przepraszać za straszne zachowanie córki. Wiecie, na czym polegała wina mojej siostry? Ona panicznie się bała tej babki. To była jej wychowawczyni i pani (pani wrr) od polskiego. Kiedy zaczynał się polski, ona, choć była bardzo dobrą uczennicą, dostawała silnego bólu brzucha. Kiedy nauczycielka ją pytała, paraliżowało ją. A ta wyzywała od idiotek, tępaków. 
Ale to była jej wina. 
Jednak to co jej się zdarzyło, miało finał już w moim dorosłym życiu, ale to później.
Nie wiem, czy my byłyśmy złymi córkami, nie wiem, czy rodzice zazdrościli swoim przyjaciołom ich dzieci, które zawsze były zdolniejsze, zabawniejsze, zaradniejsze, inteligentniejsze. My nie spełniałyśmy ich wyobrażeń o dobrych dzieciach. Zawsze miałyśmy poczucie bycia tymi gorszymi.
Pamiętam, jak tata pomagał mi z matmy, kreśląc to, co ja napisałam, wrzeszcząc, że jestem tępakiem, ja łykająca łzy i ... wyrzucająca sobie, że ja jestem taka durna, a on przeze mnie się denerwuje. Moja mama, która sprawdzając moje wypracowania, z którymi nie miałam kłopotu, zawsze lubiłam pisać, kreśliła moje zdania i dopisywała swoje. Gdy dziś słyszę liczne pochwały, że dobrze piszę, mam wrażenie, że mama weźmie długopis i napisze lepsze zdanie, bo ja nie do końca wyraziłam swoją myśl.



Ile razy słyszałam, że moja mama mało co nie straciła życia przeze mnie, a ja jestem taka wredna. Gdy mama była ze mną w ciąży, okazało się, że jedna nerka jej nie pracuje, a druga jest wędrująca. Miała do wyboru, albo przerwać ciążę, albo ryzykować życie. Zaryzykowała. Biedna, może myślała, że urodzi kogoś wartościowego według jej zasad.
Potem słyszałam, że moja mama leczy się przeze mnie u psychiatry. Nie dawała sobie rady ze swoimi emocjami. Dlaczego? Dlaczego przeze mnie?
Dlatego, że (moja mama zawsze wiedziała o mnie bardzo dużo, więcej niż ja. Ale nie wiedziała, że mam refluks, nie wiedziała, że mam problemy z oddychaniem, ba nie wiedziała, wiedziała, że na pewno tego nie mam) zdradzam męża (miałam kochanka nie wiedząc o jego istnieniu - mąż jej powiedział, mąż alkoholik), że wywołuję awantury mąż jej powiedział (broniłam się przed jego napaściami, czasem wręcz kończącymi się ratowaniem swojego życia). Nie radziła sobie, nie pytała mnie, mówiła, że to moja wina, że tak jest. Bo jestem nerwowa i nienawidzę ludzi.
Szukała mi pracy, najlepiej w jakimś archiwum, żebym nie miała styczności z ludźmi, bo im szkodzę. Największe moje przewinienie? Nie ma największego, wszystkie są duże, ogromne.
Jedno z nich? Proszę bardzo.
W pijackim uniesieniu mój mąż zaczął mnie dusić. Traciłam już przytomność, kiedy pomyślałam o malutkim jeszcze synku (miał 4 lata), że rano wstanie i wejdzie do kuchni. Zobaczy martwą matkę, chwyciłam to, co miałam pod ręką. Zraniłam go. Przeraziłam. Uciekł z domu.
Okazało się, że nad ranem zadzwonił do moich rodziców. Powiedział, że go zaatakowałam. Moi rodzice przyjechali ze swoim zimnym, potępiającym spojrzeniem. Ze mną była moja siostra, która starała się wyjaśnić sytuację. Ja nie mówiłam nic. Rodzice zlekceważyli płacz siostry. Kazali mi się ubierać. Myślałam, że wiozą mnie na policję. Jednak nie, zawieźli mnie do psychiatry. Wsadzili do gabinetu. Okazało się, że przedstawili mnie jako niedoszłą morderczynię męża. Kiedy opowiedziałam kobiecie co się stało, widziałam jej poruszenie. Zawołała rodziców, po moim pozwoleniu, powiedziała, co się stało. Wtedy uwierzyli. Nie mnie, nie siostrze, tylko obcej kobiecie. Z policją to tylko się skończyło tak, że dostałam Niebieską Kartę i wizyty dzielnicowego, który pilnował mojego bezpieczeństwa. Uwierzyła lekarka, uwierzyła policja, a moi rodzice powiedzieli: Mogłaś nam powiedzieć, jesteśmy Twoimi rodzicami, nie ufasz nam, my byśmy Ci pomogli, ale wolisz być butna i samodzielna. Jedno tylko jest pewne, to Twoja wina, on  pije, bo Ty go nie kochasz".
Chęć zwierzania się uleciała w powietrze.
Mea culpa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz