poniedziałek, 16 września 2013

Pomoc uczucie głupie?

Pomoc
Takie niby proste, a jednak ...
Jak traktujemy pomoc? Jak transakcję wiązaną?
Ja Tobie pomogę, a Ty mi?
Pomogę, bo będę miał / miała spełniony dobry uczynek?
Pomogę, bo dobro powraca?
Zamknij na chwilę oczy i sam/ sama sobie odpowiedz, jaki Ty masz cennik za pomaganie?
A może wolisz pomoc bezinteresowną?
A może taką wolisz, ale jej się wstydzisz? Bo nazwą Cię frajerem / frajerką? I co z tego? Ważne jest to, jak Ty się poczujesz w środku i jak poczuje się ktoś, komu właśnie pomogłeś / pomogłaś. Wierz mi, to uczucie jest cenne.


Chociaż nie, właściwie ja też mam cennik.
Mój cennik to: czyjeś wdzięczne spojrzenie, krótkie zwięzłe i nawet cichutkie "dziękuję", albo jeszcze piękniej "niech Cię Bóg błogosławi".  Nic więcej nie trzeba.


Nie chcę, żebym ktoś odbierał mnie jako wybieloną, czy świętą. Nie, przeciwnie. Moja pomoc jest oparta na warunkach. Ktoś musi się chcieć zmienić, chcieć zmienić coś w swoim życiu. Czcze pomaganie marnuje mój czas,  a temu, kto potrzebuje pomocy, jeszcze bardziej zaczernia jego świat. Wtacza go w beznadziejność i poczucie bezradności. Nie zrozumcie mnie źle. To nie tak, że zostawię kogoś w potrzebie. Nie. Zawsze zostawię namiary do siebie, żeby wiedział, że jeśli zechce wyrwać się ze swojej bezradności, to jestem i czekam na niego.
Nie jestem cierpliwa. Nie jestem, przyznaję. Irytują mnie ludzie, którzy uwielbiają się nurzać we własnych nieszczęściach, wracają do tego, co unieszczęśliwiło ich parę lub paręnaście lat temu. I to wszystko jest wypominane, wspominane, drążone przez całe dnie, tygodnie, miesiące, lata. Wierzcie, wiem o czym mówię. Całe lata tego słuchałam i słucham do tej pory. Może dlatego jestem taka radykalna.
Szczerze? Nikt  nie nauczył mnie pomagać i to pomagać bezinteresownie. Przeciwnie, moje pomaganie było traktowane zjadliwo - ironicznie. I to od dwojga ludzi, którzy powinni mnie uczyć od wczesnego dzieciństwa co to jest dobro, a co to jest zło. Nie nauczyli. W tym temacie jestem samoukiem.
Do dziś nigdy nie mówię o tym, że komuś pomogłam. Choć czuję czyjąś wdzięczność, nie mówię o tym głośno, nauczyłam się to ukrywać. I nie chodzi o to, że wracam do przykrych wspomnień. Nie, nie muszę wracać. Usłyszę na bieżąco "po co pomagasz, a kto Tobie pomoże (chociaż tu powinnam napisać tobie), jeszcze żebyś za to, coś miała". Więc po co mówić?
Dziś zostałam "zbudowana" właśnie takim podziękowaniem, dzięki temu poczułam się choć na chwilę dobrym człowiekiem (dziękuję E. S.). Więc właściwie, było coś za coś. Pomoc za poczucie bycia dobrym człowiekiem. Nie jest to współmierne. Kto tu komu pomógł?



Mam jednak wadę, której zwalczenie stanowi dla mnie wielki problem.
Sama nie umiem poprosić o pomoc i przyjęcie jej stanowi dla mnie wielki problem.  Nie chodzi o brak wdzięczności. Przeciwnie, moja wdzięczność jest ogromna, ale sam fakt, że udziela mi pomocy ktoś, a nie jak ja komuś, to dla mnie problem. Wiedzą o tym osoby, które mi pomagały, a jest ich trochę i dziękuję w tym miejscu za ich cierpliwość. Jestem naprawdę bardzo wdzięczna.
Skąd się wziął ten opór? Pewnie się domyślacie, że z przeszłości, ale nie tylko. Jest ciągle teraz. Osoby, o których wspomniałam, nauczyły mnie, mnie i moją siostrę, że bezpieczniej jest nie prosić ich o pomoc. Nie prosimy, ale otrzymujemy ją na siłę. Z wysoką ceną, nakazem wdzięczności i posłuszeństwa. I trwa to przez lata. Ale nie wiem co jest lepsze? Skorzystanie z pomocy i narażenie się na kolejne lata wypominania i ironię, że jeszcze przyjdziesz w łaskę, czy nieskorzystanie i wykluczenie z rodziny, bo upokorzyłam ich, nie przyjmując jej.
Na razie odmawiam. I mam nadzieję, że wytrzymam.
I mam jeszcze nadzieję, że nauczę się poprosić o pomoc i ją przyjąć bez uczucia wstydu.



Tylko Boga nie wstydzę się prosić, bo On mnie nie zgasi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz