wtorek, 28 stycznia 2014

Drzwi do serca i powrót do przeszłości, o której jeszcze nie wiecie.

To nie tak, że nie ma dobrych ludzi
To nie tak, że ktoś, kto nam podpadł, jest złym człowiekiem
Po prostu miał zły czas i trafił nim w kogoś
To nie tak, że ludzie się nie zmieniają
To nie tak

Co to znaczy być dobrym?
Dobrym dla wszystkich? Dla wszystkiego?
Po ludzku to niemożliwe
Mało kto potrafi być dobrym dla tego, kto nas skrzywdził
Ja jedynie, mogę go nie nienawidzić
być dobrym, nie dam rady. Tak szczerze, z serca
Z gestu mogę, potem przychodzą myśli, rodzące się z poczucia krzywdy, której doznałam.
Nie życzę nikomu źle.
Ani teściowej, która całe moje małżeństwo i po zakończeniu małżeństwa była dla mnie nie fair. Zresztą nie chodzi tu o mnie, tylko o jej obojętne podejście do mojego ukochanego syna.
Ani ojcu mojego syna, które przez nasze małżeństwo zawsze wolał picie staczając się dzień po dniu w sidła alkoholizmu. Byłam z nim 13 lat, bo mało zarabiałam i bałam się, że nie poradzę sobie sama z synem. Potem jednak, gdy nasze bezpieczeństwo i życie było zagrożone, kiedy się bałam zostawiać z nim dziecko, bo nie wiedziałam co mu zrobi, postanowiłam przestać się oszukiwać i zakończyć tę farsę.
Ani moim rodzicom, którzy nie wierzyli mi, tylko każdemu, nawet mężowi. Twierdzili, że przeze mnie zaczął pić, a bicie wymyślam, bo "lubię kłamać". Kiedy, już ledwo świadoma, walczyłam o oddech, gdy mnie dusił, odnalazłam siłę w sobie, kiedy pomyślałam o dziecku i w obronie go zaatakowałam, moi rodzice wysłali mnie do psychiatry z diagnozą postawioną przez siebie, że próbowałam zabić męża. Po rozmowie z lekarką zaczęło coś do nich docierać, zaczęli go obserwować i dochodzić do prawdziwych wniosków. Tylko to już mnie nie obchodziło.
Ani komuś, komu zaufałam, przez kogo poniosłam straty finansowe i moralne, komuś, kto się nie przyznał, że jest nieleczącym się schizofrenikiem. Kiedy zdarzyło się, że było groźnie, usunęłam się z tego czegoś, bo związkiem to trudno nazwać. Może pułapka będzie lepszym słowem.
Ani komuś, kto nazywał się moim "przyjacielem", kto zapewniał, że można wierzyć i ufać.
Nie życzę im źle. Paradoksalnie jestem im wdzięczna, że nauczyli mnie, żeby nie wierzyć, gdy pada wiele słów, gdy są obietnice. Gdy ktoś dużo mówi przyjmuję to przez bardzo gruby filtr. Dzięki czemu, może mi trochę przykro, ale tego nie przeżywam. Bo wiem, że tacy są ludzie o gadatliwym jęzorku i zaciśniętej w pięść ręce, która broni się przed dobrym gestem.
Bo dla mnie liczy się gest. Najlepiej połączony z milczeniem.
Jest szczerszy.
Mimo wszystko nie zamykam drzwi do serca. Które nie są szeroko otwarte, ale też nie są zamknięte


przez które może ktoś przejść, ale nie szturmem, bo tak u mnie to nie działa.
Najlepiej po cichu i z gestem, pojedynczym słowem
I cieszę się, że choć jeszcze niedawno moje serce było puste, to jednak jest tam coraz więcej ludzi. Bo są ludzie tacy, którym pomoc nie przechodzi kamieniem przez usta, którzy mówią - "obiecaj mi, jak będzie Ci ciężko - powiedz, poradzimy", którzy wesprą ściśnięciem ręki, modlitwą i wszystkim o co, wciąż nieśmiało z przyzwyczajenia poproszę.
Takich ludzi jest wielu. Nie muszę ich znać, nie muszą pomagać mi. Przecież nie tylko ja potrzebuję pomocy, przecież ja też mogę pomóc.
Gdy patrzę na ludzi, którzy potrafią pomóc innym i wzruszają się tak samo, jak ci, którzy tę pomoc przyjmują, znów serce mi rośnie i jest więcej miejsca. Dla tych, których znam, których nie znam, może nigdy nie poznam.

Wiem, że są ludzie dobrzy.
Wiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz