sobota, 14 września 2013

W życiu wszystko jest po coś - rozliczenie się z życiem

Moje życie

Hmm, ciężko określić jednym słowem
Byłoby na pewno cięższe, gdyby nie moje podejście do niego i gdyby nie moja siostra i syn.
Jak traktuję życie? Na pewno nie jak zło konieczne.
Może jako przygodę, która nie zawsze przynosiła uśmiech, w której były potknięcia i upadki, przygodę, która z perspektywy czasu śmieszy, a może i śmieszyła wcześniej, jako przygodę, którą trzeba przeżyć, aby się nauczyć żyć. Dziś, jutro i w przyszłości.
Myślę, że każdy jest bohaterem swojego życia, nie można się poddawać, gdy jest źle. Każdy dzień przeżyty w złym czasie jest sukcesem, kolejnym krokiem, który się osiągnęło. I źródłem mocy.


Może brzmi to jak banał. Może. Jednak ja mówię o swoim życiu, moich doświadczeniach, przygodach i złych i strasznych i tych dobrych.
Kiedy się zaczęło życie? Może ktoś się teraz uśmiechnie, że życie zaczyna się w momencie pojawienia się na tym świecie. Powinnam zapytać, kiedy zaczęło się moje dorosłe życie, które niosło mi wiele smutku, zawiedzionego zaufania do pozornie najbliższych mi osób, które spowodowało moje złe wybory, będące ucieczką spod deszczu pod rynnę. Takie moje życie zaczęło się w wieku 7 lat. Kiedyś ktoś zapytał mnie:"Czy miałaś w swoim życiu, choć jedną pełną dekadę, gdy czułaś się tak, jakbyś nie stała na polu walki?". Nie, nie miałam. Bo moje beztroskie dzieciństwo zakończyło się, kiedy szłam do pierwszej klasy. Od tej pory zaczęła się walka. I otrzymałam miano "czarnej owcy" w rodzinie, diabelskiego charakteru, uwierzyłam, że jestem zła. Ale jednocześnie, czy mogłam być zła, gdy broniłam tych, których kochałam, gdy rozczulały mnie zwierzęta, gdy pomagałam, gdy ktoś potrzebował pomocy?


Nasuwa się kolejne pytanie: jaka jestem? Nie wiem, jak mnie odbierają inni. Chociaż nie, trochę wiem. Wiadomo, nie każdy za mną przepada, tak jak ja za każdym nie przepadam. Na pewno nieraz ich zirytowałam, czy wkurzyłam niewąsko. Dlaczego? Bo mimo wielkich starań siedzi we mnie przeszłość. Zawsze pojawi się coś, co mi przypomni. No właśnie, przypomni. Nie siedzę i nie rozpamiętuję swojej przeszłości. Nie ma to żadnego celu. Chociaż właściwie, moja przeszłość i mój, jak to mi mówili, diabelski charakter, dały mi siłę, żeby się nie poddać, zacisnąć zęby i przeżyć. 
Na czym polega diabelski charakter? To określenie mojego temperamentu. Kiedyś się go wstydziłam, dziś Bogu dziękuję, że go mam. Dlaczego? Dlatego, że się nie poddaję bez walki, nie daję się niesprawiedliwości, nie zgadzam się na wywyższanie jednych do pozostałych i walczę z tym. Może i radykalnie, ale i skutecznie. Dlatego, że gdy ktoś zadecyduje inaczej, postąpi fałszywie i uderzy w tym mnie lub mojego syna, zacisnę zęby i dalej do przodu, mimo kłód rzuconych pod nogi, mimo zgryźliwo - ironicznych uwag moich rodziców. Nie chodzi tu o walkę z wiatrakami, nie chodzi o walenie głową w mur, ale sprawdzanie nowych możliwości, nowych szans na sprawiedliwość i dążenie do niej. Bo się da. Zawsze się coś da. 


Moi rodzice. Na pewno nas kochają, na pewno my ich kochamy. Ale chyba się nie lubimy. Jesteśmy ich porażką, każda na swój sposób. Do dziś próbują nami władać, gdy się nie dajemy są wojny, co chwila wykluczenie z rodziny, wiele złych słów, "życzliwych" rozmów, które polegają na tym, że my milczymy, oni nas oskarżają, o wszystko, o nasze nieudane małżeństwa (choć to moją siostrę zostawił mąż, a ja uwolniłam siebie i małego jeszcze synka się od pijącego i bijącego ...hm.. człowieka), o ich choroby, chyba nawet o deszcze i dziurę ozonową. Uciekamy od ich ingerencji w nasze życie, tłumaczenie się z rachunkiem, na co wydałam pieniądze, tylko po to, żeby usłyszeć, że jestem beznadziejna i mam gó.. ną pracę, jest ponad moje siły. Każde spotkanie odwdzięcza się w najlepszym wypadku odrętwieniem psychicznym i brakiem ochoty do czegokolwiek, w najgorszym wylewaniem łez i kilkudniową depresją. I ten szacunek do nich, że aż język drętwieje, kiedy ma się ochotę odezwać na tym samym poziomie, co oni do nas. Więc milczymy, bo gdy coś powiemy - ich zrani. 
Odwdzięczyło się to, brakiem zaufania, brakiem wiary w drugiego człowieka, w pomoc, która choć na początku jest, potem naturalnie umiera. Traktowania wszystkiego z niedowiarstwem, przy słuchaniu, że komuś na mnie zależy, że się podobam, że ... po prostu nie dowierzam. Może to i dobrze, po wszystkim mniej cierpię i szybciej przychodzę do porządku dziennego. Jednocześnie staram się, żeby ktoś ode mnie otrzymał prawdziwą pomoc i wsparcie, bo wiem, jak bardzo to jest ważne. Niekoniecznie słowa, ale gest, samo przytulenie, pomilczenie, potrzymanie za rękę i może tylko krótkie: Jestem przy Tobie. 
Jaka jeszcze jestem? Mimo wszystko, jestem optymistką. Wiem, że uda mi się to, co zaplanowałam, przynajmniej w części. Cieszę się z każdego sukcesu, z pięknego dnia, z deszczu, z zimy, z lata, z lasu obok, z mieszkania w pięknej i małej miejscowości. Znajduję co chwila powód do radości. Bo tak łatwiej i prościej. Tak łatwiej przełknąć czasem gorzkie życie. 
A więc moje życie? Co mogę mu powiedzieć? Mogę mu podziękować. Mogę podziękować memu życiu, że ukształtowało mnie taką, jaką jestem dziś. Z wadami i zaletami. 



Dziękuję Ci życie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz